Poniżej wpis gościnny. KJ – dziękujemy.
Zjawiska niestałości oraz braku poczucia bezpieczeństwa, chociaż znane od dawna i niegdyś dotyczące głównie działań w celu utrzymania pokoju na wiecie, u progu XXI wieku chwieją niemal wszystkimi, do tej pory stabilnymi fundamentami ludzkiego życia. Ta sytuacja będzie trwać tak długo, jak długo światowe multikorporacje będą przeczesywać glob w poszukiwaniu coraz tańszej siły roboczej, a zakup czy budowa własnego schronienia będzie wyczynem ponad możliwości przedstawicieli topniejącej klasy średniej. Czy takie pojęcia jak „zatrudnienie” czy „rodzimy biznes” staną się anachronicznymi określeniami?
Czy istnieją podobieństwa w warunkach pracy pomiędzy Pierwszym a Trzecim Światem? Ta teza brzmi kontrowersyjnie, ponieważ z pozoru trudno jest porównywać warunki pracy osoby w wypucowanej korporacji czy lśniącym od świateł i wystaw centrum handlowym w Europie czy Ameryce z wyzyskiem pracowników w krajach produkcji eksportowej. Przecież wynagrodzenie wystarcza pracownikowi w Pierwszym Świecie na utrzymanie, a szef nie bije pałką po głowie za spowolnienia w pracy. Właśnie, tu można dojść do sedna sprawy.
W Trzecim Świecie zakłady zatrudniają głównie ludzi młodych, opłacanych poniżej minimum i mieszkających w spartańskich warunkach. Tacy ludzie zgodzą się na każde warunki finansowe, każda formę zatrudnienia i traktowanie, aby nie stracić jedynego źródła dochodów, wystarczającego przynajmniej na jedzenie i pokrycie kosztów pobytu w noclegowni. Jednak ten sposób wynagradzania i traktowania pracowników zagościł również w bogatym Pierwszym Świecie, wyżerając niczym kwas stabilne wcześniej podstawy normalnego, przewidywalnego funkcjonowania w pracy. W wyniku ostatnich działań globalnych megakorporacji, banków oraz spekulacji na rynku nieruchomości, wielu kompetentnych pracowników musiało rozstać się z praca w swoim zawodzie i szukać jakiegokolwiek zajęcia.
W marcu ubiegłego roku szef nowo otwartego McDonalda w Co. Clare w Irlandii otrzymał 500 sztuk CV, z których sporo pochodziło od prawników, architektów oraz byłych pracowników banków. „Oni są bardzo wykwalifikowani, umieją pracować i są entuzjastyczni”- podkreślił pan McDermott w wywiadzie dla „Irish Examiner”. Tacy ludzie jednak mają niewielkie szanse na znalezienie jakiejkolwiek pracy, ponieważ najczęściej usłyszą, ze jest to zajęcie nieodpowiednie dla ‘dorosłych’. Kilka miesięcy temu w Wielkiej Brytanii głośne stało się samobójstwo popełnione przez Vicki Harrison, która przez dwa lata nie mogla znaleźć żadnej pracy, nawet przy wykładaniu towaru w Tesco. Po tym zdarzeniu Liz Jones, dziennikarka „Mail Online”, w artykule „Dlaczego Wielka Brytania nie może znaleźć pracy dla inteligentnej dziewczyny jak Vicki?” („Why can’t Britain find a job for a bright girl like Vicki Harrison”) napisała następująco: „To nasze pokolenie obrabowało nasze dzieci z przyszłości, z nadziei”(…) „Obarczyliśmy młodych ludzi ogromnym długiem i drogimi nieruchomościami, na które oni nie mają szans nawet zacząć zarabiać”. W swoim artykule przytoczyła sytuację, gdy fryzjer powiedział jej, ze najchętniej zatrudniłby dziewczynę z Włoch, nie z Anglii, oczywiście za darmo. Ewentualnie potem zapłaciłby jakieś pieniądze za postępy w pracy i dał drobne na lunch. „Myślałam, ze niewolnictwo zostało zabronione”- pisze pani Jones po tym, oraz gdy chciała pomóc innej dziewczynie w znalezieniu pracy w firmie odzieżowej . Dostała tylko jedna odpowiedz z firmy Jaeger. Na pytanie, czy ta praca byłaby płatna, usłyszała, ze nie. Dalej wspomina, ze gdy w latach 80 wybuchł strajk w drukarni, która współpracowała z redakcja pracodawcy pani Jones i wydawanie gazety było wstrzymane przez długi czas, dziennikarka nadal otrzymywała wynagrodzenie, siedząc bezczynnie w redakcji i jedząc kanapkę. Otrzymywała również zapłatę wtedy, gdy popełniała błędy w pracy, za które nie wyrzucano, tylko uczono pracowników. Wspomina również, ze swój dom z ogródkiem kupiła w latach 80 za 36 tysięcy funtów. Obecnie wiele korporacji żeruje na zdesperowanych kandydatach, którzy chcieliby wpisać nawet bezpłatne doświadczenie zawodowe do CV albo zdobyć referencje.
Wielu Polaków pomyślałoby, ze kryzys nas nie dotyczy, to wina „głupich” Brytyjczyków, Irlandczyków czy Amerykanów, ze targnęli się na kredyty mieszkaniowe jak z motyka na Słońce i stad obecnie tyle u nich bezrobotnych i bezdomnych frustratów. Nie chcą jednak przyznać, ze w polskich warunkach praca zawodowa wykonywana jest od dawna w podobny sposób jak w Trzecim Świecie. Wynagrodzenie zwykłego pracownika ma wystarczać tylko na podstawowe potrzeby, większości osób nie stać na zakup własnego mieszkania, posiadanie dzieci ograniczone jest do jednego- matki nie są mile widziane jako kandydatki do pracy, a młode mężatki, w przeciwieństwie do młodych żonatych mężczyzn są pytane o plany rodzinne. Ludzie niegdyś aktywni zawodowo, którzy doświadczyli bezrobocia i bezdomności, albo mało zarabiający, nierzadko są zmuszeni do powrotnego zamieszkania z rodzicami. Powrót do dziecięcego pokoju w rodzinnym domu jest bardzo często traumatycznym przeżyciem, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś cale lata pracował nad tym, aby wyrwać się z toksycznej rodziny, gdzie był popychadłem. Wpływ toksycznych rodziców zostawia spustoszenie w psychice człowieka, aby się dowiedzieć o rozmiarach tego problemu, wystarczy wpisać ten termin w wyszukiwarkę. Jeśli jeszcze na relacje z toksycznymi rodzicami nałożą się niepowodzenia w pracy, sytuacja jest bardzo trudna do przejścia. Bezowocność poszukiwania nowej pracy wyzwala w domu demony przeszłości i powraca tyrania ze strony rodziców w stosunku do dorosłego dziecka, które mając 30-40 lat czuje się znowu tak samo, jak w podstawówce. Nawet jeśli bezrobotny jest aktywny w domu, ma samochód, dokłada się do wydatków domowych ze swoich oszczędności, nadal traktowany jest jako nieudacznik. Napięcia w rodzinnym domu oraz brak wsparcia w trudnych sytuacjach są tematami tabu, jak większość problemów w naszym społeczeństwie.
Przypadek wyżej wspomnianej Vicky Harrison został publicznie nagłośniony w Wielkiej Brytanii i nie schodził z prasy przed oraz po wyborach parlamentarnych w tamtym kraju. W Polsce rocznie notuje się 4000-5000 samobójstw, często związanych z utratą pracy i brakiem wsparcia rodziny i jak dotąd żaden z polityków czy dziennikarzy nie podniósł tego problemu do poziomu publicznej debaty.
Ktoś może powiedzieć, ze ma dobra prace, zarobki powyżej średniej, zbudował dom i wyżej wymieniony problem go nie dotyczy. Jednak w wieku 35-50 lat może uderzyć głową w szklany sufit w korporacji i zostać zastąpiony młodszym i tańszym pracownikiem. Utrata pracy w Polsce może oznaczać radykalne wypadniecie z rynku. Aby usunąć dobrego pracownika z firmy, trzeba znaleźć na niego haka i wtedy firma sięga po rozpowszechniony sposób, czyli mobbing, określany popularnie w krajach byłego Commonwealth jako bullying. Jest to o tyle skomplikowana sytuacja, ze mobbing jest bardzo trudny do udowodnienia. Do początku lat 70 pracodawca praktycznie mógł nawet uderzyć pracownika. Jednak, odkąd w krajach zachodnich zaczęły pojawiać się ustawy przeciwdziałające przemocy fizycznej w pracy, sprawcy mobbingu zaczęli stosować coraz bardziej wyrafinowane metody psychologiczne aby pozbyć się niechcianego pracownika.
W Internecie można znaleźć wiele informacji dotyczących mobbingu, gdzie perfekcyjnie są opisane metody tyranii stosowane przez szefa, ale już naiwnie brzmią porady, jak rozwiązać problem w pracy. Zaleca się m.in. rozmowę z pracownikami dzialu HR, kolegami i związkiem zawodowym. Jest to oczywiście bzdura, ponieważ działy kadr na ogół siedzą w kieszeni szefa-tyrana, wiec jakakolwiek próba rozmowy z panią z HR tylko pogorszyłaby sytuację. Napisanie formalnej skargi na szefa jest skuteczne o tyle, o ile koledzy poszkodowanego zechcą wystąpić jako świadkowie podczas rozstrzygania sporu. Dla związków zawodowych mobbing nie jest powodem do pozwania szefa, którego można oskarżyć jedynie z konkretnych powodów typu dyskryminacja, molestowanie czy niepłacenie wynagrodzenia. Związek może odstąpić od obrony pokrzywdzonego, jeśli uzna jego sprawę za zbyt błahą. Nawet jeśli poszkodowany wygra w sadzie pracy, to często wzbudza lęk wśród potencjalnych pracodawców i pomimo wielkiego doświadczenia, jego CV często ląduje w koszu. Po utracie pracy ciężko mu znaleźć ludzi w podobnej sytuacji, którzy stanowiliby grupę wsparcia.
W kolorowych czasopismach albo w Internecie pojawiają się porady oraz przypadki bezrobotnych osób, które znalazły sposób na radzenie sobie w czasie recesji. Jednak są to przykłady nieprzystające do brutalnej rzeczywistości, z która musi się zmagać osoba pozbawiona pensji. Takie porady, aby zająć się malarstwem albo fotografią, otworzyć cukiernię czy wyjechać na drugi koniec świata są dobre dla wypalonych zawodowo byłych wiceprezesów wielkich korporacji, ale nie dla zwykłych zjadaczy chleba. Założenie własnego biznesu może tylko pogorszyć sytuacje zdesperowanego bezrobotnego z różnych przyczyn, wliczając w to kontrole fiskusa czy oskarżenia o zawłaszczenie praw autorskich, o czym już wcześniej kilkakrotnie napisał autor niniejszego bloga.
Na nieudaczników, którzy nie umieli utrzymać się w pracy w zachodnim świecie, czekają z otwartymi ramionami organizacje charytatywne, bazujące na desperacji ludzi, którzy pragną załatać dziurę w CV jakakolwiek aktywnością. Bezużytecznym wykwalifikowanym desperatom z Pierwszego Świata te organizacje proponują wyrwanie się z beznadziejnej europejskiej czy amerykańskiej rzeczywistości, oferując prace w odległych miejscach w Afryce, Ameryce Południowej czy Azji, gdzie nikt nie garnie się do nauczania biednych dzieci czy do pomocy farmerom. Oczywiście ta praca jest bez wynagrodzenia, albo jeszcze desperat musi zapłacić określoną sumę pieniędzy za uczestnictwo w programie organizacji charytatywnej i najczęściej ta suma jest nie niższa niż 1000 Euro. Są również organizacje płacące pieniądze zgłaszającym się do nich chętnym, jednak są oni wysyłani w najbardziej konfliktowe miejsca na świecie, gdzie raz złapany przez talibów człowiek ma bardzo niewielkie szanse powrotu do domu.
Niemniej jednak, wzrastająca liczba wolontariuszy oraz pracowników humanitarnych, pochodzących z bogatego Zachodu nie zawsze wynika ze współczucia i chęci niesienia pomocy pokrzywdzonym ludziom pod inna szerokością geograficzna. Jest to często desperacka ucieczka od społeczeństwa w Pierwszym Świecie, w którym niepowodzenia typu utrata pracy, domu czy problemy osobiste, są traktowane jako przejaw niezaradności życiowej. Niestety, uciekając do Trzeciego Świata raczej niewielkie są szanse na to, aby budować tam od zera swoje życie w stylu holenderskich Burów czy australijskich osadników i być samowystarczalnym. Tort jest w globalnym świecie podzielony miedzy megakorporacje, które dyktują tubylcom swoje warunki pracy i konkurencji na rynku, grożąc śmiercią głodową tym, którzy nie chcą się im podporządkować, nieważne, czy mieszkają w bogatych zachodnich metropoliach czy w najdzikszych zakątkach dżungli.