Categories
Survival Ważny Wpis

Planus regius

Niektóre treści przekazać łatwiej w formie żartu, ‘na Stańczyka’:

Facet ma wiele racji – cały postęp jest wytwarzany przez garstkę genialnych specjalistów. Gates przyznał, że 90% prac koncepcyjnych w Microsofcie wykonuje 20 inżynierów. To dotyczy wszystkich branż. 99,99% populacji wyłącznie konsumuje wysiłek intelektualny i kreatywność innych ludzi.

Wystarczy odpowiednio silny wstrząs – np. Peak Oil – by cała ta delikatna struktura uległa zniszczeniu. Wystarczy kilkanaście lat chaosu, w czasie którego nie będzie dopływu nowych kadr a stare wymrą. Wystarczy, że w ciągu tych kilkunastu zim zmarznięci mieszkańcy miast opróżnią wszystkie biblioteki, przeznaczając książki na opał. I pozamiatane, nie potrzeba nam żadnego upadku meteoru.

Share This Post
Categories
Ekonomia Ważny Wpis

Miliony odrzuconych

Poniżej wpis gościnny. KJ – dziękujemy.

Zjawiska niestałości oraz braku poczucia bezpieczeństwa, chociaż znane od dawna i niegdyś dotyczące głównie działań w celu utrzymania pokoju na wiecie, u progu XXI wieku chwieją niemal wszystkimi, do tej pory stabilnymi fundamentami ludzkiego życia. Ta sytuacja będzie trwać tak długo, jak długo światowe multikorporacje będą przeczesywać glob w poszukiwaniu coraz tańszej siły roboczej, a zakup czy budowa własnego schronienia będzie wyczynem ponad możliwości przedstawicieli topniejącej klasy średniej. Czy takie pojęcia jak „zatrudnienie” czy „rodzimy biznes” staną się anachronicznymi określeniami?

Czy istnieją podobieństwa w warunkach pracy pomiędzy Pierwszym a Trzecim Światem? Ta teza brzmi kontrowersyjnie, ponieważ z pozoru trudno jest porównywać warunki pracy osoby w wypucowanej korporacji czy lśniącym od świateł i wystaw centrum handlowym w Europie czy Ameryce z wyzyskiem pracowników w krajach produkcji eksportowej. Przecież wynagrodzenie wystarcza pracownikowi w Pierwszym Świecie na utrzymanie, a szef nie bije pałką po głowie za spowolnienia w pracy. Właśnie, tu można dojść do sedna sprawy.

W Trzecim Świecie zakłady zatrudniają głównie ludzi młodych, opłacanych poniżej minimum i mieszkających w spartańskich warunkach. Tacy ludzie zgodzą się na każde warunki finansowe, każda formę zatrudnienia i traktowanie, aby nie stracić jedynego źródła dochodów, wystarczającego przynajmniej na jedzenie i pokrycie kosztów pobytu w noclegowni. Jednak ten sposób wynagradzania i traktowania pracowników zagościł również w bogatym Pierwszym Świecie, wyżerając niczym kwas stabilne wcześniej podstawy normalnego, przewidywalnego funkcjonowania w pracy. W wyniku ostatnich działań globalnych megakorporacji, banków oraz spekulacji na rynku nieruchomości, wielu kompetentnych pracowników musiało rozstać się z praca w swoim zawodzie i szukać jakiegokolwiek zajęcia.

W marcu ubiegłego roku szef nowo otwartego McDonalda w Co. Clare w Irlandii otrzymał 500 sztuk CV, z których sporo pochodziło od prawników, architektów oraz byłych pracowników banków. „Oni są bardzo wykwalifikowani, umieją pracować i są entuzjastyczni”- podkreślił pan McDermott w wywiadzie dla „Irish Examiner”. Tacy ludzie jednak mają niewielkie szanse na znalezienie jakiejkolwiek pracy, ponieważ najczęściej usłyszą, ze jest to zajęcie nieodpowiednie dla ‘dorosłych’. Kilka miesięcy temu w Wielkiej Brytanii głośne stało się samobójstwo popełnione przez Vicki Harrison, która przez dwa lata nie mogla znaleźć żadnej pracy, nawet przy wykładaniu towaru w Tesco. Po tym zdarzeniu Liz Jones, dziennikarka „Mail Online”, w artykule „Dlaczego Wielka Brytania nie może znaleźć pracy dla inteligentnej dziewczyny jak Vicki?” („Why can’t Britain find a job for a bright girl like Vicki Harrison”) napisała następująco: „To nasze pokolenie obrabowało nasze dzieci z przyszłości, z nadziei”(…) „Obarczyliśmy młodych ludzi ogromnym długiem i drogimi nieruchomościami, na które oni nie mają szans nawet zacząć zarabiać”. W swoim artykule przytoczyła sytuację, gdy fryzjer powiedział jej, ze najchętniej zatrudniłby dziewczynę z Włoch, nie z Anglii, oczywiście za darmo. Ewentualnie potem zapłaciłby jakieś pieniądze za postępy w pracy i dał drobne na lunch. „Myślałam, ze niewolnictwo zostało zabronione”- pisze pani Jones po tym, oraz gdy chciała pomóc innej dziewczynie w znalezieniu pracy w firmie odzieżowej . Dostała tylko jedna odpowiedz z firmy Jaeger. Na pytanie, czy ta praca byłaby płatna, usłyszała, ze nie. Dalej wspomina, ze gdy w latach 80 wybuchł strajk w drukarni, która współpracowała z redakcja pracodawcy pani Jones i wydawanie gazety było wstrzymane przez długi czas, dziennikarka nadal otrzymywała wynagrodzenie, siedząc bezczynnie w redakcji i jedząc kanapkę. Otrzymywała również zapłatę wtedy, gdy popełniała błędy w pracy, za które nie wyrzucano, tylko uczono pracowników. Wspomina również, ze swój dom z ogródkiem kupiła w latach 80 za 36 tysięcy funtów. Obecnie wiele korporacji żeruje na zdesperowanych kandydatach, którzy chcieliby wpisać nawet bezpłatne doświadczenie zawodowe do CV albo zdobyć referencje.

Wielu Polaków pomyślałoby, ze kryzys nas nie dotyczy, to wina „głupich” Brytyjczyków, Irlandczyków czy Amerykanów, ze targnęli się na kredyty mieszkaniowe jak z motyka na Słońce i stad obecnie tyle u nich bezrobotnych i bezdomnych frustratów. Nie chcą jednak przyznać, ze w polskich warunkach praca zawodowa wykonywana jest od dawna w podobny sposób jak w Trzecim Świecie. Wynagrodzenie zwykłego pracownika ma wystarczać tylko na podstawowe potrzeby, większości osób nie stać na zakup własnego mieszkania, posiadanie dzieci ograniczone jest do jednego- matki nie są mile widziane jako kandydatki do pracy, a młode mężatki, w przeciwieństwie do młodych żonatych mężczyzn są pytane o plany rodzinne. Ludzie niegdyś aktywni zawodowo, którzy doświadczyli bezrobocia i bezdomności, albo mało zarabiający, nierzadko są zmuszeni do powrotnego zamieszkania z rodzicami. Powrót do dziecięcego pokoju w rodzinnym domu jest bardzo często traumatycznym przeżyciem, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś cale lata pracował nad tym, aby wyrwać się z toksycznej rodziny, gdzie był popychadłem. Wpływ toksycznych rodziców zostawia spustoszenie w psychice człowieka, aby się dowiedzieć o rozmiarach tego problemu, wystarczy wpisać ten termin w wyszukiwarkę. Jeśli jeszcze na relacje z toksycznymi rodzicami nałożą się niepowodzenia w pracy, sytuacja jest bardzo trudna do przejścia. Bezowocność poszukiwania nowej pracy wyzwala w domu demony przeszłości i powraca tyrania ze strony rodziców w stosunku do dorosłego dziecka, które mając 30-40 lat czuje się znowu tak samo, jak w podstawówce. Nawet jeśli bezrobotny jest aktywny w domu, ma samochód, dokłada się do wydatków domowych ze swoich oszczędności, nadal traktowany jest jako nieudacznik. Napięcia w rodzinnym domu oraz brak wsparcia w trudnych sytuacjach są tematami tabu, jak większość problemów w naszym społeczeństwie.

Przypadek wyżej wspomnianej Vicky Harrison został publicznie nagłośniony w Wielkiej Brytanii i nie schodził z prasy przed oraz po wyborach parlamentarnych w tamtym kraju. W Polsce rocznie notuje się 4000-5000 samobójstw, często związanych z utratą pracy i brakiem wsparcia rodziny i jak dotąd żaden z polityków czy dziennikarzy nie podniósł tego problemu do poziomu publicznej debaty.

Ktoś może powiedzieć, ze ma dobra prace, zarobki powyżej średniej, zbudował dom i wyżej wymieniony problem go nie dotyczy. Jednak w wieku 35-50 lat może uderzyć głową w szklany sufit w korporacji i zostać zastąpiony młodszym i tańszym pracownikiem. Utrata pracy w Polsce może oznaczać radykalne wypadniecie z rynku. Aby usunąć dobrego pracownika z firmy, trzeba znaleźć na niego haka i wtedy firma sięga po rozpowszechniony sposób, czyli mobbing, określany popularnie w krajach byłego Commonwealth jako bullying. Jest to o tyle skomplikowana sytuacja, ze mobbing jest bardzo trudny do udowodnienia. Do początku lat 70 pracodawca praktycznie mógł nawet uderzyć pracownika. Jednak, odkąd w krajach zachodnich zaczęły pojawiać się ustawy przeciwdziałające przemocy fizycznej w pracy, sprawcy mobbingu zaczęli stosować coraz bardziej wyrafinowane metody psychologiczne aby pozbyć się niechcianego pracownika.

W Internecie można znaleźć wiele informacji dotyczących mobbingu, gdzie perfekcyjnie są opisane metody tyranii stosowane przez szefa, ale już naiwnie brzmią porady, jak rozwiązać problem w pracy. Zaleca się m.in. rozmowę z pracownikami dzialu HR, kolegami i związkiem zawodowym. Jest to oczywiście bzdura, ponieważ działy kadr na ogół siedzą w kieszeni szefa-tyrana, wiec jakakolwiek próba rozmowy z panią z HR tylko pogorszyłaby sytuację. Napisanie formalnej skargi na szefa jest skuteczne o tyle, o ile koledzy poszkodowanego zechcą wystąpić jako świadkowie podczas rozstrzygania sporu. Dla związków zawodowych mobbing nie jest powodem do pozwania szefa, którego można oskarżyć jedynie z konkretnych powodów typu dyskryminacja, molestowanie czy niepłacenie wynagrodzenia. Związek może odstąpić od obrony pokrzywdzonego, jeśli uzna jego sprawę za zbyt błahą. Nawet jeśli poszkodowany wygra w sadzie pracy, to często wzbudza lęk wśród potencjalnych pracodawców i pomimo wielkiego doświadczenia, jego CV często ląduje w koszu. Po utracie pracy ciężko mu znaleźć ludzi w podobnej sytuacji, którzy stanowiliby grupę wsparcia.

W kolorowych czasopismach albo w Internecie pojawiają się porady oraz przypadki bezrobotnych osób, które znalazły sposób na radzenie sobie w czasie recesji. Jednak są to przykłady nieprzystające do brutalnej rzeczywistości, z która musi się zmagać osoba pozbawiona pensji. Takie porady, aby zająć się malarstwem albo fotografią, otworzyć cukiernię czy wyjechać na drugi koniec świata są dobre dla wypalonych zawodowo byłych wiceprezesów wielkich korporacji, ale nie dla zwykłych zjadaczy chleba. Założenie własnego biznesu może tylko pogorszyć sytuacje zdesperowanego bezrobotnego z różnych przyczyn, wliczając w to kontrole fiskusa czy oskarżenia o zawłaszczenie praw autorskich, o czym już wcześniej kilkakrotnie napisał autor niniejszego bloga.
Na nieudaczników, którzy nie umieli utrzymać się w pracy w zachodnim świecie, czekają z otwartymi ramionami organizacje charytatywne, bazujące na desperacji ludzi, którzy pragną załatać dziurę w CV jakakolwiek aktywnością. Bezużytecznym wykwalifikowanym desperatom z Pierwszego Świata te organizacje proponują wyrwanie się z beznadziejnej europejskiej czy amerykańskiej rzeczywistości, oferując prace w odległych miejscach w Afryce, Ameryce Południowej czy Azji, gdzie nikt nie garnie się do nauczania biednych dzieci czy do pomocy farmerom. Oczywiście ta praca jest bez wynagrodzenia, albo jeszcze desperat musi zapłacić określoną sumę pieniędzy za uczestnictwo w programie organizacji charytatywnej i najczęściej ta suma jest nie niższa niż 1000 Euro. Są również organizacje płacące pieniądze zgłaszającym się do nich chętnym, jednak są oni wysyłani w najbardziej konfliktowe miejsca na świecie, gdzie raz złapany przez talibów człowiek ma bardzo niewielkie szanse powrotu do domu.

Niemniej jednak, wzrastająca liczba wolontariuszy oraz pracowników humanitarnych, pochodzących z bogatego Zachodu nie zawsze wynika ze współczucia i chęci niesienia pomocy pokrzywdzonym ludziom pod inna szerokością geograficzna. Jest to często desperacka ucieczka od społeczeństwa w Pierwszym Świecie, w którym niepowodzenia typu utrata pracy, domu czy problemy osobiste, są traktowane jako przejaw niezaradności życiowej. Niestety, uciekając do Trzeciego Świata raczej niewielkie są szanse na to, aby budować tam od zera swoje życie w stylu holenderskich Burów czy australijskich osadników i być samowystarczalnym. Tort jest w globalnym świecie podzielony miedzy megakorporacje, które dyktują tubylcom swoje warunki pracy i konkurencji na rynku, grożąc śmiercią głodową tym, którzy nie chcą się im podporządkować, nieważne, czy mieszkają w bogatych zachodnich metropoliach czy w najdzikszych zakątkach dżungli.

Share This Post
Categories
Energia Ważny Wpis

Nowy serwis

Polecam AGEPO – warto przeczytać o założeniach projektu.

Będą pisać o Peak Oil, co ma kolosalne znaczenie dla naszej cywilizacji, o niebo większe niż wszelkie te niewielkie zaburzenia gospodarcze, które obecnie śmiemy nazywać Depresja. Dopiero Peak Oil pokaże nam co to jest prawdziwa DEPRESJA.

Share This Post
Categories
Ekonomia Ważny Wpis

Ogień i woda

Dzięki temu, że żyjemy w reżimie waluty papierowej, mamy do czynienia z ciekawym zjawiskiem równoczesnego występowania deflacji i inflacji. Współczesnym geniuszom z kartelu bankierów centralnych udało się połączyć ogień i wodę. Chciałbym powrócić do tego tematu, ponieważ wiele osób często nie rozumie całego zagadnienia, a występujące obecnie zjawiska są niezwykle ciekawe.

Inflacja polega na wzroście ilości waluty w obiegu, wobec czego siła nabywcza przypadająca na jednostkę waluty spada. Zjawisko występuje, gdy banksterzy dodrukowują pieniądze szybciej niż wydajność gospodarki. Dla konsumenta inflacja nie oznacza pęcznienia ilości waluty, ponieważ z tego większość nie zdaje sobie sprawy. Zwykły zjadacz chleba dostrzega to zjawisko właśnie przy zakupie chleba, który rośnie w cenie.

Deflacja w reżimie pieniądza złotego i waluty papierowej diametralnie się różnią. W czasie Wielkiej Depresji dolar był wymienny na złoto – metal ten znikł z obiegu, co współcześni nam banksterzy nazwaliby ‘zanikiem płynności’. Spowodowane to było zanikiem popytu i wzrostem oszczędności – ludzie nie wydawali pieniędzy i ilość pieniądza spadła w stosunku do niezmiennej ilości dóbr na rynku – w efekcie mieliśmy deflację i gwałtowny spadek cen.

Niedawno deflację można było obserwować w przypadku waluty papierowej, jaką jest dolar. Spowodowane to było obcinaniem kredytów przez banki (a kredyt jest formą pieniądza – wystarczy mieć kredyt a niekoniecznie gotówkę na koncie, żeby kupować towary), wykupywaniem/wymienianiem walut obcych na dolary przez inwestorów oraz ograniczaniem zakupów/oszczędnościami konsumentów.

Przez jakiś czas przez Internet przewalała się dyskusja, czy dolarowi grozi trwała deflacja tak jak to było z jenem. W taki scenariusz nigdy nie wierzyłem i obecnie dane potwierdzają (wykres) taki obrót sprawy. Co ciekawe, wszystko wskazuje na to, że rzekoma deflacja była pozorna i wynikała z nierzetelnych rządowych obliczeń. Alternatywne wyznaczanie inflacji (linia niebieska na wykresie) wskazuje, że mieliśmy do czynienia z przejściowym spadkiem poziomu inflacji. Dodatkowo spadek cen dotyczył tylko części dóbr, wcześniej przewartościowanych, szczególnie nieruchomości. Mój sceptycyzm co do możliwej deflacji nie wynikał zresztą z bardzo skomplikowanych obliczeń matematycznych, tylko z doświadczeń historycznych – tam gdzie zwiększano bazę monetarną pojawiała się inflacja i ceny wzrastały.

Wróćmy teraz do tezy z samego początki niniejszego wpisu, dotyczącej współwystępowania obu zjawisk. Anomalia ta polega na tym, że w zależności od przyjętego kryterium widzimy jednocześnie inflację lub deflację, coś jak w przypadku fotonu, który jednocześnie ma naturę cząsteczki i fali. Patrząc na rosnące ceny wyrażane w dolarach widzimy istnienie inflacji. Patrząc jednak na ceny w przeliczeniu na złoto (dzieląc cenę danego towaru przez cenę uncji złota) widzimy, że ceny spadają. Obecnie mamy do czynienia z takim samym deflacyjnym spadkiem cen jak w czasie Wielkiej Depresji, z tym że jest to maskowane przez oszukańczy system papierowego dolara. Nawet mechanizm jest ten sam – złoto jest wykupywane z rynku/obiegu, jest go coraz mniej na sprzedaż, a ilość chętnych do pozbycia się papieru bynajmniej nie maleje.

Reasumując – w ujęciu matematycznym z oboma tymi zjawiskami łącznie będziemy mieli do czynienia, jeżeli wzrost cen towarów (umówmy się, że to inflacja) będzie mniejsza niż wzrost cen złota. Na przykład przy wzroście cen o 10% rocznie i wzroście cen złota o 15% rocznie będziemy mieć inflacje dolarową 10% i deflację złotą 5%.

Dodatkowym aspektem całego zjawiska jest wpływ deflacji na wynagrodzenia. Dla większości pracowników najemnych oraz emerytów roczny wzrost wynagrodzeń wynosi nic, czyli 0%. W pierwszym przypadku istnieje silna presja na ograniczanie roszczeń płacowych, wymuszona gigantycznym bezrobociem, a w drugim przypadku zdecydował tak rząd USA (tzw. współczynnik COLA czyli cost-of-living adjustment). Podwyżki otrzymuje budżetówka, ale spadek wartości dolara (wzrost wartości złota – czyli pieniądza) i tak jest wyższy. W skali Stanów całe społeczeństwo odczuwa realny spadek wartości nabywczej wynagrodzeń, wyrażonej jako ilość zarabianych uncji złota w danym okresie czasu.

Ten właśnie proces stanowi o dostosowywaniu amerykańskiego rynku pracy do realiów świata, który jest postulowany przez wielu rozsądnych ekonomistów jako metoda wyjścia z deficytu handlowego. Być może nadal zarobki będą wysokie, pewnie będą nawet rosnąć wraz z rosnącą inflacją. Jednak w ujęciu złota zarobki już spadają i spadać będą jeszcze przez wiele lat. Niewykluczone, że docelowo zarobki amerykańskie spotkają się z zarobkami chińskimi gdzieś na poziomie polskim. To będzie swego rodzaju triumf globalistów:

Share This Post
Categories
Ekonomia Ważny Wpis

Praca minimalna

Niedawno niechcący spowodowałem wojnę między pp Trystero i Adamem Dudą swoją wypowiedzią popierającą płacę minimalną (PM), jako czynnik chroniący przed wyzyskiem. Uwaga, osobom wrażliwym i nerwowym radzę nie czytać poniższej polemiki…

Zacznijmy od tego, że w całej tej dyskusji jaka się rozpętała, padł argument, że trzeba być szalonym by twierdzić, że wzrost płacy minimalnej zwiększy zatrudnienie. W tym miejscu warto podrapać się w brodę i powiedzieć ‘czyżby…’.

Argument przeciwników PM sprowadza się do tego, że wzrost wynagrodzeń (cen płacy) doprowadzi do przesunięcia równowagi podaży i popytu na rynku pracy, wobec tego część pracodawców po prostu zrezygnuje z zatrudniania i bezrobocie wzrośnie.

Wobec tego wyobraźmy sobie, że zamiast zwiększać wszystkim pensje, zmniejszamy je całej pracującej populacji. Jakie będą efekty, bezrobocie spadnie? Pierwsze co zrobią pracownicy to obetną wydatki – będzie ich stać tylko na mieszkanie w 2 rodziny/mieszkanie i na chleb z towotem. Stracą pracę ‘zbędni’ usługodawcy – fryzjerzy (można się przecież samemu ostrzyc), przedszkolanki (dobry przykład z Polski – nie opłaca się kobietom pracować, gdy 50% wypłaty idzie na paliwo a 50% na przedszkole), wyprowadzacze psów (po co siedzieć w pracy za małe pieniądze, można wrócić do domu i iść z psem) itp, itd. Zamiast zbawiennego wpływu potanienia pracy mamy sytuację, jak po przejściu przez kraj Armii Czerwonej.

I ten przykład jest dokładnie z życia wzięty – w USA Polacy i generalnie emigranci są jak rzep na psie – obniżają koszty pracy w całym społeczeństwie, umożliwiając pracodawcom kontrolowanie kosztów i jako-taką konkurencyjność w stosunku do Azji. Z drugiej strony nie generują swoją konsumpcja miejsc pracy (śmiałem się, że nawet kapcie by pletli z łyka gdyby mogli) i zabijają ‘amerykański styl życia’. Mieszkając jak zwierzęta, odżywiając się jak zwierzęta i pracując za $10/h dumpingują ceny na rynku pracy, wypierając z rynku prac brudnych_i_prostych Amerykanów chcących zarabiać $20/h, tak by mogli kupić fajny domek (co zatrudnia budowlańców) i wykształcić dzieci (co zatrudnia nauczycieli). Emigranci nie generują miejsc pracy, chyba że w swoich macierzystych krajach, dokąd wysyłają pieniądze. I nikt mi nie powie że jest inaczej, ponieważ ja znam to z wielu lat własnej obserwacji i nie muszę czytać żadnych prac ‘naukowych’, zamawianych przez jedną albo drugą stronę sporu emigracyjnego w USA. Daj mi $100 000 grantu a udowodnię, że palenie papierosów jest zdrowe i powinno być zalecane każdemu.

Popatrzmy na całe zjawisko z innej perspektywy. Można postawić tezę, że w ogóle im niższe ceny tym lepiej. Niższe wynagrodzenia oznaczają więcej miejsc pracy, a np. niższe ceny soków owocowych oznaczają ich większą konsumpcje i większą siłę nabywczą konsumentów – więcej soku mogą sobie kupić.

Wobec tego wyobraźmy sobie sytuację, gdy likwidujemy całą sprzedaż detaliczną i przenosimy ją na rolników – każdy obywatel kupuje produkty bezpośrednio u producenta. Albo likwidujemy tą resztę ceł jaką mamy, jak również likwidujemy cła zaporowe nałożone za stosowanie cen dumpingowych. Istna sielanka – ceny spadają, każdego stać na dużo więcej, tylko tyle że POZORNIE. Mamy bowiem miliony nowych bezrobotnych ze zlikwidowanych marketów (zabitych przez sprzedaż bezpośrednią rolników) i kolejne miliony ze zlikwidowanych firm produkcyjnych (zabitych przez Azjatów stosujących ceny dumpingowe). Owszem, ceny spadły znacząco, ale i tak nikogo na nic nie stać, bo bezrobocie pustoszy kraj.

I znowu moja własna obserwacja. Dokładnie taki proces ‘liberalizacji’ i ‘globalizacji’ spowodował, że w przeciętnym amerykańskim miasteczku jedyny pracodawca to Walmart i bezrobocie wynosi 40% . Ale fakt, ceny w Walmarcie są bardzo przystępne, to się akurat zgadza.

Co więcej, terapia szokowa Balcerowicza charakteryzowała się nagłym otwarciem granic Polski na import. To zabiło zarówno prywaciarzy jak i przedsiębiorstwa państwowe – ograniczone zasoby kapitałowe i know-how spowodowały, że nie można było konkurować z importem. Owszem, na półkach pojawiło się wszystko, ale również zauważyliśmy eksplozję bezrobocia, z którym Polska do dziś nie może się uporać.

W ekonomii jest już tak, że często dochodzi do paradoksów, trzeba się z tym pogodzić. Z płacą minimalną jest nieco jak z wcześniejszymi emeryturami. Pomysł ‘dzielenia się pracą’ poprzez wysyłanie 50latków na emeryturę jest szczytny, lecz pozbawiony sensu. Wypłata im świadczeń powoduje wzrost składek emerytalnych dla nadal pracujących osób, co zniechęca do tworzenia nowych miejsc pracy. Co gorsza, 50latkowie siedzą bezczynnie, gdy mogliby wytwarzać dochód narodowy i zarabiać pieniądze. Te pieniądze, wydawane, stworzyłyby zapotrzebowanie na towary i usługi, wobec tego powstałyby kolejne miejsca pracy. Reasumując – paradoksalnie – trzymając ludzi jak najdłużej z dala od emerytury zwiększamy gospodarkę i tworzymy miejsca pracy.

Komentarze zostawię dziś otwarte, choć w związku z kolejną paneuropejską delegacją mój dostęp do netu będzie ograniczony i komentarze mogą byc autoryzowane z opóźnieniem.

Share This Post
Categories
Ekonomia Policja Ważny Wpis

Rzym

Z pewnym rozrzewnieniem wspominam lekcje historii – to był czas zupełnie zmarnowany, jedyne co można było wynieść z tych lekcji to kredę w kieszeniach. Twórcy podręczników i ministerialni dydaktycy nie mieli ani koncepcji o czym uczyć, ani pojęcia co tak naprawdę powodowało określone wydarzenia. Dopiero po latach nabrałem jako takiego pojęcia co się działo na świecie samodzielnie studiując źródła wiedzy.

W materiale skupiono się przede wszystkim na historii Polski. Historia Europy została całkowicie pominięta, tak jakby Polska była samotną wyspą gdzieś na Atlantyku.Tu atakowali nas Rosjanie, tu Niemcy – dlaczego jednak to robili było zagadką. Nie było wyjaśnione również dlaczego zwykle wygrywali. Okazuje się, że nie tylko chodzi o liberum veto – po prostu Polska miała zacofaną gospodarkę i przespała rewolucję przemysłową. W efekcie dochody budżetowe były niskie i nie było za co wystawiać armii.

Powody dla których wybuchały wielkie wojny i dochodziło do wydarzeń zwrotnych również były niewyjaśnione. Dopiero po latach dane mi było znaleźć wytłumaczenie Najazdu szwedzkiego (pusty skarb Karola Gustawa), Wojny secesyjnej (nowoczesna gospodarka Północy potrzebowała neoniewolników a nie niewolników dawnego typu, przywiązanych do ziemi), dojście Hitlera do władzy (odległy efekt krachu 1929 i Wielkiej Depresji) czy upadku komunizmu (przypadkowy efekt protestów społecznych na skutek niewydolności produkcji art. pierwszej potrzeby w PRL). Tego nie sposób wywnioskować z lektury podręczników ‘zalecanych przez MEN’.

Poniżej film odsłaniający kulisy upadku Rzymu:

To nie najazd barbarzyńców wykończył Rzym ani chrześcijanie, lecz bicie bezwartościowej monety (dewaluacja) oraz nadregulacja. Tak opiewany system ‘prawa rzymskiego’ tak naprawdę nie był dowodem wysokiego rozwoju społecznego, lecz ustawodawczą biegunką, zabijającą gospodarkę. Poniżej wykres zawartości srebra w rzymskich monetach, ukazujący postępujące odchodzenie od parytetu:


Ekonomia tłumaczy większość wydarzeń historycznych. USA były potęgą przez prawie 200 lat, ponieważ prawo nie ograniczało wolności wyznaniowych, gospodarczych i politycznych. Fundamentem był dolar oparty na złocie, pieniądz umożliwiający bezpieczne prowadzenie biznesu i przechowywanie kapitału.

W kontraście do USA stoi Francja. W momencie gdy Stany ogłaszają niepodległość i zaczynają budować swoje imperium Francja nieudolnie eksperymentuje z rewolucją. Brak jednak wolności i uczciwego systemu podatkowo – walutowego, co powoduje że przez kolejne 200 lat Francja pogłębia się coraz bardziej w upadku. Znajduje to ukoronowanie w kolejnych przegranych wojnach: francusko pruskiej, napoleońskich, I Światowej (wygrywają ją wojska amerykańskie, ratując tyłki Francuzom) i II Światowej (Francja pada szybciej niż Polska, Amerykanie ponownie ratują tyłki Francuzom). Mizeria Francji to wina ich nędznego prawa i braku złota jako pieniądza. To co budowało potęgę USA nie było obecne we Francji i powodowało jej upadek. Poniżej wykres ukazujący spadek wartości monet francuskich w stosunku do brytyjskich:

To co zabiło Rzym zabija i nas. Też mamy system prawny, który stoi na głowie. Ustawodawcza biegunka powoduje, że obywatel/przedsiębiorca powinien spędzać większość swojego życia czytając nowe akty prawne Parlamentu Europejskiego, parlamentu krajowego oraz rozporządzenia ministrów. Podatki są tak skomplikowane, że każdy przedsiębiorca jest z pewnością przestępcą – nie sposób znać wszystkich przepisów, więc nie sposób działać w zgodzie z nimi. Istne szaleństwo – prawo powinno być jak najmniejsze, a nie dostarczać nam codziennie setek nowych stron do lektury.

Podobnie system pieniężny powinien być prosty, oparty na złocie, nie podlegający dewaluacji i wykluczający możliwość zadłużania się podmiotów rządowych. To wszystko można zawrzeć w kilku prostych przepisach prawa (1. Tylko złoto i certyfikaty depozytu złota są prawnymi środkami płatniczymi 2. Każdy budżet państwa i samorządów musi być co najmniej zbilansowany 3. Zaciąganie długu państwowego jest z mocy prawa nieważne 4. Limit zatrudnienia urzędników państwowych nie może przekroczyć  1% populacji).

Najgorsze jest jednak to, że nikt nie ma świadomości tego, w jakim bagnie się znajdujemy. A to dlatego, że lekcje historii nikogo niczego nie nauczyły, bo były bezwartościowe poznawczo. Nie sposób nie zgodzić się z tezą, że ‘historia uczy, że niczego nie uczy’.

Share This Post
Categories
Energia Survival Ważny Wpis

Palcem pisane na wodzie

Kwestia trwałości naszej cywilizacji jest tematem, który nikogo właściwie głębiej nie interesuje. Temat jest bardzo poważny, ale panuje zupełna bezrefleksyjność, tak jak zresztą w wielu innych fundamentalnych dziedzinach. Zakłada się, że w odróżnieniu od poprzednich cywilizacji, nasza cywilizacja nigdy nie upadnie. Będzie się ciągle rozwijać w nieskończoność, zapewniając nam coraz więcej konsumpcji i coraz dłuższe życie.

Oczywiście wcale tak być nie musi. Jest całkiem możliwe, że nasza cywilizacja upadnie. Powodów może być wiele – epidemia wynikająca z przeludnienia lub celowego ataku biobroni, zwykła wojna nuklearna lub (bardzo prawdopodobny) kryzys paliwowy czyli peak oil.

Rozbawił mnie swoją naiwnością materiał Wyborczej, i to działu naukowego. W Wyborczej pracuje najwyraźniej dużo nieuków, najwyraźniej nie tylko w dziale ekonomicznym ale i w naukowym. Nietrwałość nośników elektronicznych prezentowana jest jako rzecz zupełnie nowa i wręcz szokująca.

Autor ani osoby z którymi rozmawia nie wiedzą też o nośniku dużo trwalszym od współczesnego papieru jakim jest mikrofilm. Papier rozpada się po 50 latach, mikrofilm ma gwarancje 500 lat (nie pytajcie jak wyegzekwować gwarancje po 450 latach).

Wypowiada się totalny ‘profesor-lajkonik’ z AGH: A nawet gdyby [nośnik] przetrwał, dodał […] prof. Ryszard Tadeusiewicz z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie, to nasi potomni mieliby problem z jego odczytaniem: – Postęp cyfryzacji i miniaturyzacji jest niesamowity. Przyszli krakowianie dostaliby na pamiątkę jedynie prymitywne urządzenie.

Oczywiście – rozwój będzie trwać w nieskończoność.

Jedyne inteligentne spostrzeżenie w całym materiale: Niestety, cywilizacja epoki cyfrowej, zależna od dostaw energii elektrycznej, wydaje się jeszcze mniej trwała niż kultury antyku czy Mezoameryki. Gdyby spadł na nas meteoryt albo – co jest bardziej prawdopodobne – wyjątkowo silna burza słoneczna zniszczyłaby sieć przesyłania prądu, ci, którzy przetrwaliby taką katastrofę, kiedy zaczęliby już myśleć o czymś więcej niż dachu nad głową i ciepłym posiłku, znów musieliby zaczynać kompletnie od nowa.

Brak jednak wyprowadzenia wniosku z tego spostrzeżenia. Jak ludzie będą mieli robić kolejną rewolucję przemysłową gdy my wyczerpaliśmy niemalże wszystkie surowce? Bez rud metali, węgla i ropy nie będzie już kolejnej cywilizacji technicznej.

Brak też kolejnego wniosku – może warto zachować jakoś naszą cywilizację na wypadek wystąpienia zaburzeń? Jeżeli rozsądny użytkownik komputera archiwizuje dane to rozsądna cywilizacja archiwizuje swoje dokonania. Tak jak zrobiono z nasionami warto by też zrobić z nauką.

Share This Post
Categories
Polityka Survival Ważny Wpis

Godzina W

Oto miesiąc po rocznicy sierpnia 44 mamy kolejną tragiczną rocznice – wrzesień 39.

Najgorsze co może być to huczne świętowanie oraz defilady, które dają nam złudzenie siły polskiej armii. Otóż polska armia to jedna wielka ściema i żenada oraz wyrzucanie pieniędzy podatników w błoto (również w afgański piasek).

Podkreślę to bardzo wyraźnie – wierząc, że wystawione w Warszawie sprzęty wojskowe mają jakieś odniesienie do rzeczywistej sprawności i przydatności jest tym samym, co zachwyty nad samolotami Łoś i ORP Błyskawica w 1939  !


Historycznie biorąc Polska od tysiąca lat jest zagrożona militarnie ze strony sąsiadów. To, że od 3 pokoleń mamy spokój (nie licząc okupacji sowieckiej) nie znaczy, że sytuacja taka trwać będzie wiecznie. W XVII wieku, gdy Szwedzi wkraczali na Mazowsze, mieli do czynienia ze społeczeństwem nie znającym wojny od czasów krzyżackich. To wcale ich jednak nie uchroniło od bardzo brutalnej okupacji szwedzkiej, która porównać można jedynie z hitlerowska (zorganizowany rabunek, masowe publiczne egzekucje itp).

Wraz z kolejnymi latami obecnej Depresji inflacja będzie nieubłaganie rosnąć, Peak Oil zabije nasz styl życia, i w konsekwencji rosnąć w siłę będą populiści. Wcześniej czy później może dojść do wojny. I musimy się do tego przygotowywać już dziś.

Nasza armia to śmiech i żenada. W razie starcia z którymkolwiek z tradycyjnych wrogów historia powtórzy się – polska armia zostanie rozbita w perzynę w czasie poniżej 14 dni.

Nasi alianci powtórzą swoje wcześniejsze zachowanie – poczekają 2 tygodnie żeby zobaczyć co się zdarzy, rozrzucą ulotki i wyślą noty dyplomatyczne. Palec środkowy w górę, droga Polsko. Nikt nie będzie ginąć za Gdańsk, tym bardziej że pod Gdańskiem nie ma ropy.

Rozwiązanie jest proste – trzeba czerpać z rozwiązań znanych na świecie. Obrona terytorialna i późniejszy ruch oporu to podstawa. Owszem, można nas napaść, można zestrzelić tych parę samolotów co mamy, zatopić ten złom co ‘broni’ wybrzeża, ale to tyle. Każdy krok agresora w Polsce powinien być powstrzymywany przez lokalnych mieszkańców, a w chwili zniszczenia regularnego oporu przez podziemie.

Armia w wydaniu PRL to był oczywisty absurd. Trzymanie ludzi latami w koszarach i ćwiczenie desantu na plaże Danii to głupota. Obecne pomysły na armie zawodową to też głupota – po jej rozbiciu reszta społeczeństwa pozostanie nieuzbrojona i niewyszkolona, na łasce okupanta.

Ludzi trzeba brać w kamasze na 2-3 tygodnie i płacić im za to. Należy wbić obywatelom we łby podstawy obrony znanych im okolic, nauczyć strzelać, robić zasadzki minowe jak w Iraku, wpoić podstawy konspiracji. Tego da się nauczyć na krótkich szkoleniach. To jest nowoczesna wojna, w której możemy zwyciężyć !

A w godzinie W wystarczy otworzyć magazyny i wydać wszystko co w nich jest – broń osobistą, środki minerskie, amunicję artyleryjską (doskonała do pułapek przy drogach), broń przeciwpancerną (‘pancerfausty’).

Każdy agresor zapłaci straszną cenę za każdy metr okupowanej ziemi i wcześniej czy później zostanie zmuszony do odwrotu.

Ja już się przygotowałem. Poniżej SWD, fajna snajperka, choć strzela archaicznym i bardzo silnym nabojem – cały bark jest obolały.

Niech żyje Polska wolna i niepodległa !

Share This Post
Categories
Ekonomia Ważny Wpis

Parytet złota

W przeddzień wylotu do Wiednia, mimo natłoku obowiązków, muszę podzielić się kilkoma nurtującymi mnie przemyśleniami.

Obecnie panuje powszechna zgoda pomiędzy ekonomistami, że nie ma powrotu do standardu złota. Pada wiele argumentów – że kruszcu jest za mało, że nie można prowadzić skutecznej polityki fiskalnej mając nad sobą rygor parytetu, że złoto to po prostu przeżytek itp.

Przyjmuje się również, że kraj który przywiąże swoją walutę do złota czeka ekonomiczny upadek. Scenariusz miałby wyglądać w ten sposób, że wartość waluty takiego kraju będzie wysoka, gdy waluty sąsiadów będą słabe. Wobec tego upadnie eksport a import będzie trwał tak długo, aż całe rezerwy złota wyjadą za granicę celem wymiany za sprowadzane dobra. Wtedy kraj dosięgnie krach.

Obserwacje historyczne zdają się przeczyć tym tezom. USA posiadały walutę przywiązaną do złota niemal od powstania kraju do 1934 (delegalizacja złota w obiegu) z wyłączeniem lat wojny secesyjnej. W tych latach kraj rozkwitał, nawet gdy w innych krajach wycofywano z obiegu kruszec zastępując go papierem. Podobnie Szwajcaria, trzymająca się standardu złota bardzo długo, przeżywała wielowiekową ekspansję ekonomiczną. Meksyk miał początkowo pieniądz ‘dźwięczący’ zastąpiony potem papierem, niezliczone razy dewaluowanym. Mimo tego ‘postępu’ na drodze monetaryzmu kraj upadał. Podobnie w dziesiątkach innych krajów ameryki łacińskiej i południowej wycofanie się z parytetu złota było zwiastunem szybkiego upadku ekonomicznego państwa.

W praktyce mieliśmy do czynienia ze zjawiskiem dokładnie odwrotnym niż to przed czym nas ostrzegają. W momencie gdy Szwajcaria czy Stany zapracowały na renomę państwa z uczciwym systemem monetarnym zaczęły płynąć tam ogromne ilości kapitału w postaci kruszców i walut papierowych. Kraje te bynajmniej nie stanęły w obliczu wypłynięcia całego zapasu złota, lecz w sytuacji gdy złoto pcha się do nich drzwiami i oknami w ucieczce przed zrabowaniem przez rządy Meksyku, Argentyny, Brazylii, Chin, Rosji, Niemiec i dziesiątków innych. Obywatele tych krajów oddając swoją pracę i swoje dobra za papierki z nadrukiem $$ wierzyli, że papier $$ jest tak dobry jak złoto. Udzielali w ten sposób nieoprocentowanego kredytu rządowi USA

Trzeba pamiętać, że kraj ze zrównoważonym budżetem i uczciwą walutą ma znaczącą przewagę nad krajem z deficytem i rządem rozdzielającym świeżo wydrukowane banknoty 35letnim emerytom. W tym pierwszym przypadku ludzie mogą gromadzić kapitał niezagrożony dewaluacją i wykorzystywać go do inwestycji. Dodatkowo oprocentowanie kredytów jest niskie, co umożliwia dalsze inwestycje jak również konsumpcje. Tych zysków nie kompensuje słaba waluta – po prostu kraj jest beznadziejnie zacofany i nie produkuje nic wartego zakupu przez bogatego sąsiada. Przeciwnie, trzeba zdobyć trochę złota by zakupić u bogacza chleb i papier toaletowy.

Dlatego właśnie mam zupełnie przeciwne zdanie niż cała reszta ekonomistów. Parafrazując Hegla można powiedzieć, że to złoto a nie papier jest ‘dziejową koniecznością’.  Wcześniej czy później zaufanie do $$ spadnie do zera i rząd federalny nie będzie miał innej opcji niż zrównoważenie budżetu i ustanowienie kotwicy, tak jak musiał to zrobić Balcerowicz wiążąc złotówkę z dolarową kotwicą. Podobnie będą musiały zachować się pozostałe rządy – Polski, Eurolandu czy Rosji. Wbrew potocznej opinii, ci którzy pierwsi przywrócą parytet złota, będą najbardziej wygrani.

Share This Post