Co do zasady jestem stanowczym przeciwnikiem wszelkich altmedów czy stop-nopów. W większości kręcą się tam ludzie, którzy nie mają wyrobionego aparatu poznawczego i nie są w stanie zweryfikować prezentowanych im informacji, czyli zwyczajnie odróżnić prawdę od kłamstwa. Są ludzie nauczeni myślenia magicznego i nie nauczeni myślenia naukowego. Jest też dużo desperatów, którym nie jest w stanie pomóc medycyna. Na tym wszystkim, jak muchy na końskim nawozie, żerują cyniczni oszuści oraz ludzie chorzy psychicznie “widzący kolory i przekazujący energię”.
Mamy 21 wiek, a wciąż niestety jest wiele przypadków, w których medycyna rozczarowuje. Wiele chorób ma “niejasną etiologie”, czyli nie wiadomo skąd się biorą, jak choćby schizofrenia. Artykuł z wiki może być przykładem jak napisać bełkotliwy materiał, który może wytłumaczyć wszystkie empiryczne obserwacje. Oto dowiadujemy się, że “czynniki genetyczne w połączeniu ze środowiskowymi są ważnymi czynnikami etiologicznymi schizofrenii”. Ale jakie konkretnie czynniki genetyczne i jakie czynniki środowiskowe? Można napisać, że “przyczyną większości zgonów są czynniki genetyczne w połączeniu ze środowiskowymi” i mielibyśmy całkowitą rację. To czynniki genetyczne sprawiają, że nie żyjemy 200 lat jak żółwie, a prawie każdy Polak umiera wcześniej ze względu na smog w powietrzu i zanieczyszczenie jedzenia i wody. Prawda jest taka, że współczesna medycyna nie ma wiele większego pojęcia o schizofrenii niż 100 lat temu.
Przykłady można mnożyć.
Pamiętacie Barrego Marshalla? Postawił tezę, że choroba wrzodowa jest spowodowana infekcją bakteryjną, był wyśmiewany, bo przecież w tak kwaśnym środowisku bakterie nie mogą żyć. Nie-mo-żli-we. W końcu sam siebie specjalnie zakaził Helicobacter pylori i udowodnił swoją rację.
A Augusto i Michaela Odone? Ich dziecku zdiagnozowano chorobę generyczną o nazwie adrenoleukodystrofia. Lekarze upierali się, że na tą chorobę nie ma lekarstwa. Tymczasem okazało się, że rodzice stworzyli preparat ratujący życie, znacząco je przedłużający. Dziś Olej Lorenza to uznany lek.
Tu jest fenomenalny wpis o problemach z łękotkami. Autor musiał sam odkryć przyczynę swoich problemów, ponieważ nie był w stanie uzyskać takiej informacji u żadnego z lekarzy. Facet spoza branży medycznej musiał sam stać się medykiem, żeby zrozumieć co się dzieje z jego kolanami.
Okazało się, że sam znalazłem się w takiej sytuacji. Nabawiłem się bowiem dość rzadkiej w moim wieku choroby o nazwie wysiękowe zapalenie ucha środkowego. W uchu środkowym, za błoną bębenkową, zebrał się płyn, który z powodu dużej lepkości (potocznie: kleistości) nie mógł się wydostać przez trąbkę Eustachiusza do gardła. Zabawne są objawy – przy poruszaniu głową na boki ma się wrażenie, że w uchu jest woda. I jest – tylko, że w środku.
Leczenie polega na podaniu całego koktajlu leków. Podaje się środki zmniejszające obrzęk błony śluzowej, leki wykrztuśne, mukolityczne (dla obniżenia produkcji śluzu) oraz przeciwhistaminowe. Gdy to nie pomaga to kolejnym krokiem jest interwencja chirurgiczna. Robi się otwór w błonie bębenkowej, w który zakłada się dren. Nie jest to ani miłe, ani tanie, ani obojętne dla zdrowia. A nieleczona choroba prowadzi do uszkodzenia ucha i problemów ze słuchem.
Zacząłem myśleć jakie są możliwe metody rozwiązania problemu. Wyobraziłem sobie ucho wewnętrzne wypełnione gazem i cieczą. Zdałem sobie sprawę, że gaz ma tą cechę, że rozszerza się wraz ze spadkiem ciśnienia (a ciecz nie). Gdy gaz w uchu zmienia objętość to ciśnienie wyrównuje się przez trąbkę Eustachiusza, która właśnie po to jest. Taka sytuacja ma miejsce w windzie, w samolocie, w czasie zmiany pogody, w komorze hiperbarycznej, etc.
Wyobraziłem sobie taką sytuację, że znajduję się w środowisku o spadającym ciśnieniu, na przykład w samolocie. Pęcherzyk powietrza zwiększy swoją objętość i wypchnie znajdujący się pod nim płyn przez trąbkę Eustachiusza. Można powiedzieć, że ciśnienie pokona lepkość cieczy. Działa to trochę jak syfon do wody sodowej, w którym też gaz wypycha ciecz.
Po tygodniu słuchania przelewającej się “wody” wsiadłem do samolotu by empirycznie przetestować przyjęte założenia. Przechyliłem głowę do takiej pozycji, w jakiej wyobrażałem sobie, że ujście do trąbki Eustachiusza będzie w najniższym miejscu, aby cała ciecz została wypchnięta. I gdy samolot osiągnął wysokość przelotową i ciśnienie osiągnęło wartość odpowiadającą wysokość 2500 mnp – okazało się, że ciecz została usunięta z ucha.
Tak oto w prosty sposób udało mi się uniknąć spożycia ze stu tabletek lub/i robienia dziury w błonie bębenkowej, nie mówiąc o wydaniu okrągłej sumki. Szkoda, że żaden lekarz mi tego nie podpowiedział i nie znalazłem w necie tego rozwiązania. I zacząłem się zastanawiać, ile jeszcze chorób da się wyleczyć w tak prosty sposób, nieznany szerokiej publice.