Categories
Ekonomia

Białe plamy na monetach

Takie sytuacje miały miejsce wcześniej i później, ale w roku 2008/9 istną plagą były białe plamy na monetach Maple Leaf. Przez okres wielu miesięcy kolejne dostawy monet okazywały się fabrycznie wadliwe. Co gorsza, takie plamy potrafiły się ujawniać po wielu miesiącach lub latach. Monety nie pokrywały się jednolitą patyną, tylko ‘wyłaziły’ na nie plamy.

Wygląda na to, że problem znów powrócił:

Jak być może pamiętacie z poprzednich wpisów, problem dotyczy też monet złotych, które przychodzą fabrycznie uszkodzone. Są na nich delikatne ryski i uszkodzenia rantów.

Wiele wyjaśniający filmik na ten temat jest tu:

Mam nieco inne wyjaśnienie, które znalazłem w raporcie Mennicy Kanadyjskiej za rok 2016:

Nie mam nic przeciwko osobom chorym psychicznie i nie odmawiam im prawa do pracy. Niestety, najwyraźniej kontrolą jakości zajmuje się osoba z jakimiś zaburzeniami. Skoro inne mennice potrafią sobie z tym poradzić, nie jest to problem występujący wszędzie na świecie, z każdym rodzajem srebrnej monety. Po prostu Kanadyjczycy robią coś źle i nie potrafią tego naprawić.

Równie żenujące jest wytłumaczenie, że sprzedają monety inwestycyjne a nie kolekcjonerskie. W takim razie producent samochodów mógłby twierdzić, że może sprzedawać zardzewiałe samochody, bo one mają jeździć a nie błyszczeć, a zresztą i tak by zardzewiały. Całkowicie niepoważne.

Tak więc co zrobić, jak żyć? To proste. Nie należy kupować monet wyprodukowanych w Kanadzie. Jest mnóstwo innych możliwości, jak produkty z Austrii czy Australii.

Share This Post
Categories
Ekonomia Survival

Kedyw

Tak się przypadkiem złożyło, że niedawna rocznica Powstania zbiegła się z lekturą książki pt. “Kedyw Okręgu Warszawskiego Armii Krajowej w latach 1943-44”, którą zupełnie przypadkowo znalazłem w hotelowej biblioteczce, zaraz obok książki pt. “Katyń”. Ciekawa pozycja, wydana w 1985 roku, a więc w okresie ‘odwilży’ reżimu Jaruzelskiego, gdzie można było już mówić o AK, ale jeszcze z użyciem eufemizmów. Na przykład tereny okupowane przez Sowietów nazywa się ‘terenami wschodnimi’.

Wnioski płynące z lektury są takie, że dużo większe znaczenie od zakupów nowoczesnego sprzętu wojskowego jest stworzenie zaplecza dla przyszłego ruchu oporu. To jest wyraźnie napisane w tym dokumencie – pierwszym zadaniem ruchu oporu na terenach okupowanych w latach 1939-40, było stworzenie struktur, do których w latach późniejszych byli werbowani szeregowi ‘bojownicy’. Szkoda, że nie zrobiono tego jeszcze przed wybuchem wojny. Wydano dziesiątki milionów ówczesnych złotych na budowę okrętów marynarki wojennej, a w podziemiu brakowało zwykłych karabinów i zwykłych granatów, które zamiast zostać rozdane obywatelom, zostały przejęte przez wkraczających okupantów.

Próby stworzenia ruchu oporu jeszcze w czasie istnienia tworzącego go państwa mogą się różnie skończyć. W 1943 roku Himmler zaplanował stworzenie hitlerowskiego ruchu oporu, znany jako Werwolf. Szczegółami zajmował się Gehlen, który próbował skopiować rozwiązania AK, szczegółowo badane przez Gestapo i Abwerę w czasie Powstania. Jak wiemy z historii, Werwolf na terenach Polski sprawdził się słabo, dokładnie z tego samego powodu z jakiego zawiodły wysiłki UPA, i dokładnie z tego samego powodu z jakiego nie mamy islamskich zamachów terrorystycznych w Polsce. Otóż ruch oporu jest możliwy tylko wtedy, gdy ma oparcie w lokalnej ludności tej samej narodowości. Skoro wysiedlono Niemców i Ukraińców nie miał kto wspierać Werwolf oraz UPA. Skoro nie mamy jeszcze w Polsce tzw. uchodźców i mniejszości islamskiej, to nie ma komu wspierać ISIS.

Po wojnie obrona terytorium Polski nigdy nie była celem istnienia sił zbrojnych. W okresie PRL celem istnienia LWP było działanie w ramach Północnej Grupy Wojsk Układu Warszawskiego, jako element sił sowieckich. Po 1993 roku kontynuowano funkcjonowanie WP w takiej formie jak w czasach LWP, co było bezsensowne z racji nieobecności Sowietów. Rekrutów kierowano do służby wojskowej z dala od miejsca zamieszkania. Tak więc chłopaków z Zakopanego wysyłano do służby w marynarce w Świnoujściu. W razie szybkiego działania agresora nie byłoby czasu na przeprowadzenie mobilizacji. W 2010 roku pobór został zawieszony i armia została uzawodowiona.

Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że na naszą armię nie mamy co liczyć. W razie poważnego konfliktu zbrojnego stanie się to co zawsze. Okaże się, że fajnie jest być wojakiem w czasie pokoju, jak się wali ze ślepaków i regularnie pobiera żołd, ale w czasie wojny frajda jest dużo mniejsza, bo zaczynają latać kulki. Jak zawsze zawodowi żołnierze będą pryskać do Rumunii, a walka spadnie na barki cywilów.

Od lat postulowałem tworzenie silnej obrony terytorialnej, opartej na ludziach, którym się chce. Pomijając wszystkie oszołomstwa czy wręcz przestępstwa jakich dopuszcza się reżim Kaczyńskiego, jest to pierwsza władza, która rozumie problem. A sprawa jest prosta, należy utworzyć grupę charyzmatycznych wojskowych, przeszkolić ich w zakresie konspiracji i dywersji, i przygotować dla nich “zestawy startowe”, składające się z ciężarówki załadowanej bronią, amunicją, środkami łączności, etc. W godzinie W następowałby odbiór sprzętu i przystępowanie do działania.

O większym znaczeniu takich ‘amatorów’ nad ‘zawodowcami’ możemy się przekonać w czasie konfliktu na Ukrainie, o którym mówi się, że jest laboratorium współczesnej wojny hybrydowej. Widzieliśmy jak cała ukraińska armia zawodowa poddaje się na Krymie, widzimy też jak sprawnie działają ochotnicy z pułku Azow. Zwykłe karabiny i samochód terenowy obłożony płytami pancernymi bywa skuteczniejszy niż naddźwiękowe lotnictwo i flota, o ile ludzie obsługujący ten sprzęt mają wyższe morale.

Warto pamiętać o tym, że potencjał naszych sił zbrojnych jest na bieżąco analizowany przez naszych tradycyjnych wrogów, czyli Rosję i Niemców. Wiedza, że czeka na nich nie tylko 1256 czołgów, ale również struktura, która nie pozwoli im wychylić nosa po zmroku z garnizonu.

Share This Post