Spacerowanie z wykrywaczem metalu jest bardzo popularną formą rekreacji. Zwykle nie zdarzają się cenne wykopaliska, raczej łuski i monety zdawkowe. Czasem pojawi się coś nieco cenniejszego w postaci srebrnej monety. Nie ma co wierzyć w propagandę z mediów – mało jest przypadków rabowania stanowisk archeologicznych przez poszukiwaczy. Gdyby przeliczyć to na złotówki, to więcej uzbiera poszukiwacz na plaży w postaci (aktualnych) drobniaków, niż w tym czasie zarobiłby na zbieraniu po lasach (nieaktualnych) drobniaków i pustych łusek.
Co ciekawe, jedną z częściej występujących w gruncie monet są szelągi Jana Kazimierza, czyli boratynki. Tak wygląda 11 000 monet znalezionych w czasie prac polowych:
Od razu pojawi się pytanie, ile to było warte w tamtym czasie. Za 11 000 boratynek na ówczesnym czarnym rynku 13,5 dukata, który tak jak dziś zawierał 3,43 grama czystego złota. Tak więc garnek wart był ‘na dzisiejsze pieniądze’ 7000 złotych.
Można też policzyć to inaczej. Boratynka w tym stanie jest warta kilka złotych. Sprzedając je na Allegro moglibyśmy dostać z 40-50 tysięcy, z tym że wchłonięcie takiej ilości monet przez rynek trwałoby latami. Dukat z tego samego okresu kosztuje pomiędzy 10 a 20 tysięcy. Gdyby właściciel boratynek zamienił je na złoto i zakopał złoty depozyt, to byłby on wart 135 – 270 tysięcy złotych. Oszczędzanie w walucie fiducjarnej to głupi pomysł.
Szelągi za czasów wojny ze Szwecją były sposobem na pokrycie wydatków budżetu kosztem zrujnowania Polaków. Przekręt polegał na tym, że urzędowo narzucono konieczność posługiwania się tymi monetami, tak jakby były ze srebra. Oczywiście miedź ma mniejszą wartość od srebra i różnicę tą przechwytywał skarb państwa oraz działający w jego imieniu producent monet, niejaki Boratini. Wszystkie strony nawzajem się oszukiwały. Boratini bił monety ‘na lewo’ i nie dzielił się zyskami ze skarbem państwa. Skarb państwa zmuszał obywateli do akceptowania bezwartościowej monety, tak jakby miała jakąś wartość. A obywatele wymigiwali się ze stosowania tego ‘prawa’ i za złoto, żywność i usługi żądali więcej niż wskazywałby ustawowy parytet. Jak się można łatwo spodziewać, ‘druk’ boratynek spowodował wzrost cen czyli dużą inflację. A inflacja, którą zawsze kończy się istnienie waluty fiducjarnej, jest bardzo niekorzystna dla spokoju społecznego, poziomu oszczędności i wzrostu gospodarczego.
Można powiedzieć, że osoba oszczędzająca w boratynkach przypomina osobę oszczędzającą w banknotach emitowanych przez PRL:
Współczesny system walutowy działa identycznie jak za czasów Boratiniego czy Jaruzelskiego. Druk 100 złotówki kosztuje kilkanaście groszy (20?), różnica między nominałem a kosztem jego produkcji to zysk państwa. Mediana wynagrodzenia w Polsce to jakieś 2000 zł, czyli człowiek cały miesiąc (mniej lub bardziej) ciężko pracuje, by dostać papierki, które tak naprawdę są warte jakieś 4 złote. Te papierki mają wartość tylko dlatego, że są inni frajerzy skłonni je przyjąć za swoje towary i usługi, z nadzieją na to, że znajdą jeszcze innych frajerów, którzy je zaakceptują. Niemniej jednak w pewnym momencie czasu powyższe banknoty będą miały taką samą siłę nabywczą jak obecnie obiegające banknoty, czyli zbliżą się do zera.
Boratynki przetrwały do naszych czasów nie tylko rozrzucone po polach i w zakopanych garnkach. Są również w języku polskim, w powiedzeniach ‘znać jak zły szeląg’ oraz ‘nie wart złamanego szeląga’. Kto wie, może za kilkanaście lat będzie się mówić ‘nie wart podartego Jagiełły’ w odniesieniu do aktualnego systemu walutowego, którego zbankrutuje ZUS i pomysły socjalistycznych (czyli wszystkich) polityków.
Możesz się przed tym uchronić. Jeżeli masz znaczące oszczędności w złotówkach lub innych walutach papierowych, to lepiej wymień je na coś, co ma wymierną i namacalną wartość. Inaczej twoje dzieci i wnuki będą wspominać ciężko pracującego przodka, który był oszczędny, ale na koniec życia dorobił się tylko kilku kilogramów bezwartościowych banknotów.