Sanepid jest organizacją, która najlepiej obrazuje niską jakość państwa polskiego. Z jednej strony mamy powszechną praktykę obrotu fałszywymi książeczkami Sanepidu i smażalnie serwujące przeterminowane ryby smażone na wiekowym oleju, a z drugiej strony mamy rygorystyczne przepisy dotyczące procesów produkcyjnych w zakładach gastronomicznych. Państwo polskie funkcjonuje nie teoretycznie, jak określił to minister po pijaku. Polska jest raczej jak organizm z odciętym łbem. Rzuca się i miota, ale nie ma to żadnego większego sensu czy planu, można za to mocno oberwać zupełnym przypadkiem albo latami kręcić wały. Wszystko zależy od tego, czy ma się szczęście czy nie.
Refleksje o Sanepidzie nasunęły mi się po ostatnich doniesieniach o strajku ich pracowników. Mogę zrozumieć strajk o wypłatę zaległych wynagrodzeń czy o polepszenie warunków pracy. Nie mogę natomiast zrozumieć sensu strajkowania o podwyżkę. Normalny człowiek idzie do przełożonego po podwyżkę – ten się zgadza lub nie. Jeżeli się nie zgodzi, to można się z tym pogodzić lub zacząć szukać pracy w innej firmie, w tym czy innym kraju. W ten sposób pracodawca płacący zaniżone stawki po jakimś czasie zostaje bez pracowników – musi zacząć dawać podwyżki lub zamknąć instytucję. Dlaczego wobec tego dochodzi do strajków? Bo protestują nieroby i nieudacznicy, którzy nie są w stanie znaleźć innej pracy, bo nie mają żadnych kwalifikacji i nie mają żadnej ochoty do pracy. Mają oni swoje biurka w Sanepidzie i lekki dzień pracy składający się z kawy, kawy, ciastka, rozmów telefonicznych z całą rodziną, kawy oraz kawy. Jak są młodsi to jeszcze dochodzi czasem do seksiku. Przy zmianie pracy musieliby być może wyjechać z ich grajdołka i na pewno wziąć się do prawdziwej roboty – to dopiero byłby ból! Wobec tego, nie chcąc porzucić słodkiego, leniwego gniazdka i stylu życia rasowego biurokraty muszą protestować w celu wyciśnięcia z pracodawcy większego wynagrodzenia.
Jak poprawnie działa rynek pracy widać na przykładzie polskiego oddziału Amazona. Postawili swoje hale w kretyńskich miejscach, w których bezrobocie jest znikome. Od razu wiedziałem, że będzie lipa, ale z jakiegoś powodu mnie o zdanie nikt nie pytał. Zamiast Poznań i Wrocław powinni wybrać okolice Zgorzelca, Szczecina lub którąś z najbardziej zapyziałych gmin Mazowsza. Jak już zdali sobie sprawę jaką głupotę popełnili to próbowali ratować się dowożąc pracowników autobusami z odległych wiosek. To też kiepski pomysł, tam są albo dzieci i starcy, albo prawdziwi rolnicy, albo osoby już zatrudnione, albo pijacy. Bezrobotni chcący pracować dawno już wyjechali do większych miast lub za granicę. W ten sposób Amazon doszedł do ściany i musiał podnieść stawki by odbierać pracowników innym pracodawcom lub skłonić do pracy osoby, które do tej pory uznawały to za nieopłacalne.
Interesujące jest to, że duża firma jak Amazon od razu staje się odbiciem Eksperymentu Więziennego. Jeżeli zatrudnimy kilkaset osób i dość przypadkowo przydzielimy ich na poszczególne stanowiska, to od razu zaobserwujemy powstawanie patologii. Pojawią się próby okradania pracodawcy czy choćby zwykłego bumelanctwa. Za to z drugiej strony widać oszukiwanie przy rozliczaniu tych nędznych kilku groszy, które ludzie tam zarabiają.
