Dla zwykłego zjadacza chleba energetyka jest po prostu prądem w gniazdku. Można włożyć grzałkę do szklanki wody, wtyczkę do gniazdka, by po chwili nasypać mielonej kawy do wrzątku. Ot i cała energetyka.
Politycy biorą się u koryta mniej-więcej z kart do głosowania, które wyborcy zakreślają w pewnym miejscu. Owi politycy, podejmujący kluczowe decyzje co do rozwoju kraju, mają taki sam poziom intelektualny, jak wyborcy który na nich zagłosowali, czyli w ogromnej większości są debilami. Kompletnie nie rozumieją skomplikowania świata w którym żyją, co nie przeszkadza im w podejmowaniu kluczowych decyzji. Putin nie czyta Pudelka ani Joe Monstera, wystarczy mu prasówka o decyzjach naszego rządu.
Ilość produkowanej/zużywanej energii elektrycznej przekłada się na zaawansowanie cywilizacyjne, a wiec poziom życia na danym obszarze. Im nowocześniejsza gospodarka, tym mniej łajna zużywa na polach i kilofów w kopalniach, a tym więcej prądu. Energia to produkcja, przetwarzanie surowców, nowoczesny transport, nowoczesne ogrzewanie. Energia to podstawa wszystkiego, całej gospodarki.
Jak pamiętamy z okresów letnich, Polska produkuje tyle energii, że ledwo jej starcza na nasze potrzeby w okresach szczytowego zapotrzebowania. Gdy są upały i klimatyzatory zużywają duże ilości, to zakłady przemysłowe dostają telefony z nakazem zaprzestania poboru.
Jeżeli już dziś zdarzają się niedobory, to ja się pytam premiera Morawieckiego, czym on chce ładować ten obiecany milion samochodów elektrycznych? Ani infrastruktura przesyłowa, ani produkcyjna nie ma odpowiednich rezerw zasobów. Wszystko oparte jest na infrastrukturze zbudowanej za Gierka w/g technologii sprzed 100 lat. Ledwo to dyszy, para leci na złączach.
Jeżeli spojrzymy na listę krajów w/g zużycia energii elektrycznej to przeczytamy, że jesteśmy w otoczeniu takich mocarstw jak Ukraina, Białoruś czy Macedonia, na poziomie 3,686 kWh/łeb rocznie. Kraje rozwinięte, takie jak Francja, Holandia czy Niemcy, zużywają jakieś 6400 kWh/łeb rocznie. Widać różnicę.
Można postawić tezę, że produkcja energii elektrycznej w Polsce powinna być o jakieś 50% większa niż dziś. 5529 kWh/łeb rocznie dałoby nam miejsce między Czechami i Słowacją, Danią i Irlandią. Aspirujemy do bycia Ukrainą czy może Irlandią?
Polska nie ma potencjału do produkcji energii termalnej, jak Islandia. Nie ma rzek, które można spiętrzyć w górach, jak Norwegia. Nie ma tyle słońca co Hiszpania. Jest tylko możliwość budowania “wiatraków”, ale to jest kontrowersyjna technologia. Niemiła dla oczy i uszu, mordująca ptaki, nieekologiczna, bo pochłaniająca ogromne ilości rzadkich surowców. Energetykę “odnawialną” można włożyć między bajki, tylko kudłacze z grinshitu się na to nabierają, albo nas chcą nabrać, trudno powiedzieć.
Jedyna droga to energetyka jądrowa, zbudowana na nowoczesnych, bezpiecznych reaktorach. Zabezpieczona przed debilami (powód awarii w Czarnobylu) i poza strefami tsunami/trzęsień ziemi (awaria w Fukushimie).
Ciemny lud boi się tego, co niewidzialne. Nie boją się smogu za oknem, ale boją się duchów. Na tej samej zasadzie oparty jest strach przed atomem. Jeżeli zmieszamy to z nieufnością do państwa, które od setek lat okrada nas i oszukuje, to mamy sprawę jasną. Ludzie są przekonani, że zbudują nam elektrownie z piasku (bo cement rozkradną), która zaraz się zawali i wszystkich nas pozabija.
A każdy rząd to śmierdzące tchórze. Oni myślą tak: skoro coś działało w 2017 to czemu ma nie działać w 2018? Po co się wychylać? Nie trzeba się zmagać z oporem ludzi, z protestami ekoterrorystów z grinshitu, i wydawać hajsu. Tylko, że nie. Właśnie mamy srogi reality check, czyli zetknięcie ze ścianą.
I co rząd robi? Od jutra zaczyna budować reaktory? Nie. Adrian podpisuje ustawę, która odsunie egzekucję o 365 dni. Żeby tylko wygrać następne wybory, wtedy nasz dobry naczalnik Jarek na pewno coś wymyśli.
Reasumując, Polska to nie jest kraj dla normalnych ludzi. Dla urzędników, polityków, kleru, rolników i górników może tak, dla reszty raczej nie.