Po 36 latach od napisania warto powrócić do książki ‘Co u pana słychać‘, która odnosi się do bohaterów wydarzeń sprzed kolejnych 30 lat. Powyższy link umożliwia ściągnięcie pdf, niestety w nawiązaniu do wpisu na wiki wygląda na to, że w książce brakuje kawałka zakończenia, co da się jednak przeboleć.
Pierwsza i zasadnicza rzecz to autor, wyraźnie pod wpływem antyniemieckiej propagandy tamtych czasów. 43 letni facet urodził się w 1932 roku i z pewnością czuł się już obywatelem PRL – propaganda komunistyczna zawsze poświęcała wiele nacisku na wzbudzenie w obywatelach poczucie, że wiele ‘zawdzięczają’ PRL, tak jakby każdy jeździł rolsem a nie był biedakiem i więźniem bez paszportu.
Ciekawe, czy autor, czujący taki wielki opór przed podaniem ręki rozmówcom, miałby również tak duży opór przed podaniem ręki na przykład Borodienkowi, bezpośredniemu nadzorcy zbrodni katyńskiej.
Warto pamiętać o tle historycznym napisania książki (rok 1975). W 1970 RFN podpisuje z PRL umowę normalizującą stosunki między dwoma krajami. Do tego momentu panowała oficjalnie urzędowa wrogość, podsycana z jednej strony przez próbujących się wybielić komunistów, a z drugiej strony przez rewizjonistów. W 1975 nadal była bardzo silna pamięć o niemieckiej (i austriackiej) ‘wizycie’ w latach 39-45. Podkreślmy raz jeszcze – Polskę nie najechali ‘naziści’, lecz Niemcy, Austriacy i Rosjanie, wraz z kilkunastoma innymi sojusznikami.
Szkoda, że Polacy nie stosowali scenariusza izraelskiego, jak w przypadku Eichmana. Można było stosować metodę podróżującego komanda, szczególnie w kilka lat po wojnie, gdy państwo niemieckie było jeszcze zbyt słabe by móc się sprzeciwić.
Okazuje się, że doszło do rzeczy opisywanej w książce jako rzecz niemożliwa – obecnie Polacy i Niemcy dość dobrze się dogadują i właściwie granica między krajami nie istnieje. Trzymając się terminologii autora – niebo zeszło się z ziemią.
W pozytywnym znaczeniu mamy do czynienia z realizacją trzeciego Generalplan Ost, co zdaje się przebijać w wypowiedziach Meyera. Trzeba postawić szokującą dla niektórych tezę, że bardzo dobrze się stało, że mamy Europę pod przewodnictwem Niemców. Lepsze to choćby niż mieszkanie w Europie pod przewodnictwem Arabów czy Azjatów.
Każdy patriota polski, z umysłem nie zatrutym myśleniem dogmatycznym musi przyznać, że współpraca z Niemcami jest lepsza niż kopanie okopów. Tak, to jest alternatywa – albo Europa będzie podzielona i mordująca się nawzajem, jak przez ostatnie 1000 lat, albo zjednoczona i pozbawiona wewnętrznej wrogości. Tym bardziej, że agresji ze strony niemieckiej nie widać, ani jeżeli chodzi o rewizję naszych granic, ani nawet jeżeli chodzi o wykupywanie rzekomo ‘bezcennej’ polskiej ziemi. Niemiec woli sobie kupić fajny domek na Majorce niż brudzić sobie ręce użeraniem się ze złodziejaszkami z dawnego PGRu.
Warto zwrócić szczególną uwagę na wypowiedzi antropologa, prof. Fleischhackera, który niezwykle ciekawie wypowiada się o kwestii ‘czystości rasy’, którą to opinię podzielam. Otóż nie ma na świecie, a w szczególności w Europie, narodu jednolitego rasowo. Tysiące lat wspólnego mieszkania obok siebie spowodowały nieuchronne i nieodwracalne mieszanie się genów. Owszem, są narody bardziej bądź mniej zaradne czy twórcze, ale naiwnością jest przekonanie, że odpowiada za to wyłącznie ‘czystość rasy’. Każdy z nas ma w sobie trochę krwi niemieckiej i trochę krwi żydowskiej. Nie da się ani temu zaprzeczyć, ani tego zmienić, ani wyhodować ‘idealnego człowieka’.
Jedyne co można i warto robić, to uniemożliwiać mnożenie się ‘chwastu ludzkiego’, ludzi chorych genetycznie czy od pokoleń obciążonych alkoholizmem. Niestety, dla takiego światopoglądu w Polsce nie ma miejsca ani zrozumienia, nadal uważa się, że lepiej aby patologiczna rodzina alkoholików miała 8 dzieci w jednoizbowej suterenie, niż aby dwóch gejów wychowywało przybraną córkę. To z pewnością będzie główne zagadnienie poruszane w komentarzach.
Polska ma obecnie dwóch głównych i liczących się partnerów w polityce zagranicznej – Niemcy i Rosję. Mniejsze kraje jak Czechy czy Litwa nie liczą się z racji wielkości. Większe, typu US czy UK nie liczą się z racji odległości. Z Niemcami sprawa jest dużo prostsza – oni w ogromnej większości zrozumieli, że wizyta czołgami u sąsiadów opłaca się mniej niż pokojowa współpraca. Rosjanie są dalecy od osiągnięcia tego momentu i cały czas stanowią zagrożenie dla reszty Europy.