Centra polskich miast przypominają trochę Zurich – w krajobrazie dominują placówki bankowe. Banki wypychają z centrów wszystkie inne firmy, ponieważ żaden biznes nie jest w stanie zapłacić takiego czynszu jak bank. Powoduje to drożyznę towarów i usług – banki windują poziom cen całego rynku lokali komercyjnych, a przecież koszty zawsze przerzucane są na klienta. Wysokie ceny nasilają proces wymierania centrów miast – ludzie uciekają przed wysokimi cenami do Internetu i kolejne firmy wypadają z biznesu pozostawiając po sobie pustą witrynę lub kolejny bank.
Jedynymi wygranymi tego procesu są osoby, które korzystając z zawirowań towarzyszącym upadkowi PRL zdołali się uwłaszczyć i wejść w posiadanie atrakcyjnych lokali. Dla wielu byłych aparatczyków czynsz płacony przez bank stanowi sutą emeryturę. Taka rekompensata za lata młodości spędzone na budowaniu ‘ludowej ojczyzny’ jest dużo lepsza niż jakiś tam order.
Wzrost ilości placówek bankowych można zaliczyć do grona procesów zwanych makdonaldyzacją. Aby dotrzeć do klienta bank tworzy małe oddziały, zwykle franchisingowe. Ma być podobnie jak w ‘maku’ – blisko i szybko.
Banki nienawidzą tego procesu. Większa ilość placówek to same komplikacje – czyli koszty. Trzeba zapłacić czynsz, wyposażyć placówkę, utrzymać pracowników, zapewnić dostawę i odbiór gotówki, przeprowadzić szkolenia – to wszystko kosztuje. Dlatego tak wielkim sukcesem finansowym okazał się mbank, który utrzymuje śladową ilość placówek w Polsce oraz coraz bardziej popularyzuje ideę mKiosków.
Wygląda na to, że zmiany jeszcze się nie kończą. Być może przed nami ostateczny schyłek modelu bankowości opartej na rozsianej sieci placówek. Wkrótce pojawią się superplacówki, czyli skrzyżowanie wpłatomatu, bankomatu i skypa. Zamiast wynajmować kilkadziesiąt metrów kwadratowych powierzchni banki zaczną szukać miejsca, gdzie można wepchnąć urządzenie wielkości dużej szafy. Dodatkowo pozostawi się jedną dużą placówkę w każdym większym mieście do załatwienia spraw niestandardowych oraz wpłat/wypłat dużych sum gotówki.
Efektów będzie kilka. Wzrośnie zapotrzebowanie na serwisantów a spadnie na kasjerów. Czynsze spadną, co może być problemem dla ludzi utrzymujących się z najmu lub spłacających kredyty za które kupili daną nieruchomość. A same banki podzielą się na dwie grupy – część wprowadzi tą innowację, a część uzna, że ‘oni nie będą się w to bawić’. Na marginesie często zauważam, że bankowcy nadużywają słowa ‘bawić’. Słyszałem setki razy uwagi takie jak: ‘my się nie będziemy bawić w kredyty dla samozatrudnionych’, ‘my się nie będziemy bawić w dostęp do konta przez Internet’, ‘my się nie będziemy bawić w skrytki bankowe’, ‘my się nie będziemy bawić w kredyty o stałym oprocentowaniu’. W każdym razie ci, którzy nie będą się bawić w centra samoobsługowe wkrótce skończą na śmietniku historii bankowości.
7 replies on “Bankowość a nieruchomości komercyjne”
Warto zauwazyc iz banki zarabiaja na te wysokie czynsze jedynie na dwa sposoby:
– dajac kredyty
Lub
– oszukujac klientow
niektorym bankom udaje sie laczyc te dwie metody (przoduje w tym np getin) ale czesc stara sie skupic jedynie na tej pierwszej czesci.
Zyski z dawania kredytow sa ogromne bo przeciez bank pozycza kase ktorej nie ma za marne 20% rocznie plus prowizja 5% plus ubezpieczenia. Widac to bylo w szczycie kredytowym w 2008 roku. Dawano na oswiadczenie kase kazdemu kto oddychal. Osobiscie wiem o przypadku udzielenia kredytu klientowi tak pijanemu ze w progu placowki lezal na podlodze (wbk realizowal plan sprzedazy).
Placowki bankowe wtedy byly nawet na bocznych osiedlowych uliczkach.
Wraz z przykreceniem kurka kredytowego w 2008-2009 polecialy placowki bankowe. Przyszlosc tych co pozostaly zalezy od tego czynnika.
Z kont, przelewow itp zyski sa smieszne dlatego beda przejmowac je bezosobowe systemy obslugi. Ale do kredytu potrzebny jest czlowiek po to aby 2-3 krotnie zwiekszyc zyski banku dzieki wcisnieciu dodatkowych produktow typu ubezpieczenia od niczego za ekstra wysoka skladke.
No proszę… Doxa udziela bezpłatnych porad banksterce;)
a tak serio, to zgadzam się ze wszystkim za wyjątkiem pierwszego akapitu,
centra miast wymarły bo w Polsce mamy tak genialne samorządy, że pozwoliły na budowę galerii handlowych w środku miast… to zwyczajnie załatwiło sprawę
do tego np. strefy ograniczonego ruchu, czy płatnego parkowania w centrach i dziękuje… nie ma tam czego szukac, zwlaszcza jak jeszcze deszcz pada na głowę
Zurich to po polsku Zurych…
Placówki bankowe są prawie wszędzie. Kiedy zmieni się model obsługi klientów i placówki te zaczną znikać problem będą mieli nie tylko ci, którzy stracą dochody z czynszu. Problemem zostaną puste przestrzenie, których już się pewnie nie zagospodaruje. To co zostało wypchnięte z przestrzeni publicznej jest albo w Internecie, albo w przestrzeni prywatnej (centra handlowe) albo już dawno padło.
Ostatnio zastanawiałem się trochę nad tym problemem obserwując zmiany w większym polskim mieście na przestrzeni kilkunastu lat. Poza turystycznie zagospodarowanym centrum nie prawie nic. I nie dziwie się ludziom, którzy przenieśli się do “galerii” z zakupami gdzie jest czysto, schludnie i można zaparkować. Nie można żadnej z tych rzeczy powiedzieć o centrum miasta. Dzięki placówkom banków na ulicy jest przynajmniej jasno od oświetlonych witryn. Ciekawe jak będzie, kiedy banki zwiną interes.
Ponieważ jesteśmy ze wszystkich kilka/kilkanaście lat do tyłu w porównaniu z zachodem to mam pytanie do co bardziej obytych w świecie:
– co jest w centrach małych miasteczek w krajach starej unii?
To o czym pisze Doxa dotyczy nie tylko atrakcyjnych centrów, ale wszystkich dzielnic Warszawy. W nowowybudowanym budynku naprzeciw przystanku autobusowego w parterze zagnieździła się galeria różnych banków i ubezpieczenia. Sklep spożywczy i odzież używana nie wytrzymały finansowo. Pomiędzy sojalizmem przyniesionym na bagnetach Armii Czerwonej, a Eurosocjalizmem występują pewne podobieństwa. W osiedlach okresu minionego budowano jeden obrzydliwy pawilon handlowy na krzyż i kolejkami nikt się nie martwił. Teraz lokali sklepowych jest na pęczki, ale te normalne firmy handlowe, czy usługowe nie są w stanie zapłacić czynszu. Towarzystwo pędzi do odległej o 100m Biedronki… Takie oto znaki czasu.
@Lukasz W miasteczku, którym ja mieszkam oraz inne które odwiedziłem w tym samym kraju starej Unii, są niewielkie sklepy z odzieżą, kawiarnie, restauracje, sklepiki komputerowe, sklepy obuwnicze, sklepy motoryzacyjne, drogerie, apteki, jubilerzy, jest kilka piekarni, fryzjerzy…. no, tak naprawdę wszystkiego po trochu. Nawet w centrach handlowych nie znajdziesz takiego wyboru co do ilości oferowanego towaru jak w tych małych i dużych miastach. Jest 4 lub 5 dużych parkingów. Wszędzie jest blisko. Dlaczego tak jest? Wydaję mi się, że władze dbają o to, aby w centrum nie powstał duży dom handlowy, tylko wspierają tych małych przedsiębiorców. Jest jeden tydzień w roku gdzie promuje się tutaj lokalnych przedsiębiorców. Zachęcają do robienia zakupów w centrum miasta. Są odpowiednie promocje, itp, itd.