Wygląda na to, że nasze blogi ekonomiczne są czytane przez dziennikarzy. Oto rzecze Financial Times:
Miniony rok na rynku aktywów najlepiej można by porównać do skoku na bungee. Ceny brytyjskich akcji – tak przynajmniej wynika z ostatniego Raportu o Stabilizacji Finansowej sporządzanego przez Bank Anglii – najpierw uległy załamaniu, by potem odbić się najgwałtowniej od trzech wieków.
I mogą równie gwałtownie zapikować ponownie. Uważam, że zjazd jest zasłużony i bardziej prawdopodobny niż dalszy wzrost.
Powodów do pesymizmu nie brakuje. Kredyt wciąż opornie zasila firmy. Choć banki mają za sobą dobry rok, ich długoterminowe perspektywy są niepewne – a ich bilanse będą prawdopodobnie wyglądać gorzej w wyniku reformy systemu finansowego. Jednocześnie na rynku nie brakuje nerwowości, o czym mogliśmy się przekonać w ostatnich tygodniach; problemy Dubaju i Grecji zaniepokoiły inwestorów, którzy natychmiast uciekli do dolara.
Kolejnym powodem do niepokoju jest znacząca korekta sektorowa. Zarówno firmy jak i gospodarstwa domowe zaczynają ściślej liczyć pieniądze; wzrost muszą napędzać wydatki publiczne. To trudna alternatywa; deficyty publiczne są niepokojąco wysokie, ale wzrost może zwiędnąć, jeżeli nie uda się zrekompensować spadku wydatków prywatnych.
Wreszcie zaczyna docierać do pustych dziennikarskich głów, że kryzys jeszcze nie jest zakończony. Sytuacja jest gorsza niż przed kryzysem – zadłużenie wszystkich liczących się państw jest większe, przy dużo większym bezrobociu i słabszej gospodarce. Problemy systemowe nie są rozwiązane, ponieważ obrana strategia polega na tymczasowym łataniu sytuacji i zarzucaniu problemu nowo wydrukowanymi pieniędzmi. Akcje pomocowe sprowadziły na nasze głowy ryzyko krachu walutowego i hiperinflacji. Cała ta rzekoma poprawa sytuacji to arytmetyczne sztuczki statystyków i zalegalizowana kreatywna księgowość banków.
A nad tym wszystkim wisi nieunikniona katastrofa wynikająca z Peak Oil.