Przemijanie, jakze ciezko sie z tym pogodzic. Czlowiek z natury przywiazuje sie do osob, miejsc i rzeczy. Jak to wytlumaczyc ? Czy to jest atawizm, poped wyniesiony z czasow gdy dziki czlowiek staral sie opanowac otoczenie i gdy stabilne warunki zwiekszaly szanse przezycia ? A moze wynosimy to z dziecinstwa, gdy musimy miec na wylacznosc wszystko co zywe i niezywe wokol nas ?
Niezaleznie od tego jakie sa powody, pragnienia to jest niemozliwe do zrealizowania. Wszystko wokol nas sie zmienia, kazdego dnia nasi nablizsi sa starsi, sami starzejemy sie i jestesmy blizsi smierci. Nie zatrzymamy zadnego z przedmiotow i ludzi ktore nas otaczaja. Zycie nasze i kazdego czlowieka jest ulotne i kruche jak najdelikatniejsza porcelana.
Moze ta wlasnie potrzebe zaspokaja kazda z religii, dajac nam obietnice miejsca niezmiennego, pozbawionego przemijania ? Moze nie bolu, smierci, dezintegracji czlowiek sie boi lecz wlasnie przemijania, ze wszysto rozpadnie sie w pyl ?