Każdy bezrobotny Polak ma z mocy prawa darmowe (czyli na koszt innych podatników) ubezpieczenie medyczne. Sprzyja to patologii rejestrowania się w PUPach osób pracujących na czarno, a tą z kolei patologię powoduje absurdalny poziom opodatkowania pracy. Wiadomo, że w interesie grupy trzymającej władze są jak najniższe statystyki bezrobocia. Tak więc rząd stoi przed zabawnym dylematem – może albo dać prawo do ubezpieczenia wszystkim chętnym, na podstawie zwykłego oświadczenia w przychodni, że są bezrobotni, albo może albo utrzymywać fikcję wyższego bezrobocia, co jest podnoszone przy każdych wyborach.
Przy okazji analizowania danych o bezrobociu wychodzi jasno, jak bardzo różnią się stopy bezrobocia w zależności od powiatu. Poznań jest w gronie miast o najniższym bezrobociu – doszło nawet do tego, że zarówno lokalne firmy jak i Amazon nie są w stanie znaleźć pracowników do pracy wyrobnika fizycznej. Stało się jasne, że postawienie hal Amazona w Poznaniu było głupotą, bo można się było spodziewać, że będzie problem z pracownikami. Dużo lepszą opcją byłby obóz hala na przykład w okolicach Szczecina, gdzie bezrobocie jest wyższe, a obszar jest nieźle skomunikowany z cywilizowanym światem.
Oprócz zróżnicowania geograficznego inną linią podziału społeczeństwa jest wykonywany zawód. Informatycy, a jeszcze bardziej medycy zostali wyssani z Polski. Nie ma się co dziwić, skoro pielęgniarka w Polsce zarabia 8000 USD rocznie (mediana), a w USA 57 000 USD rocznie. Trzeba być kompletnym kretynem, żeby będąc medykiem zostać w Polsce – i właśnie zostali nam i leczyć nas będą jednostki totalnie bierne i mierne, ale wierne (zamieszkaniu w Polsce).
Zarządy szpitali i przychodni już załamują ręce i zastanawiają się kim będą obsadzać stanowiska opuszczone przez tych, którzy wyjechali. Zauważalna jest różnica w czasie oczekiwania na wizytę prywatną – kilka lat temu wystarczyło zadzwonić dzień wcześniej, obecnie na wizytę czeka się 2-3 tygodnie. Nie do przełknięcia jest gorzkie lekarstwo polegające na zwiększeniu zarobków, intensyfikacji kształcenia nowych kadr, uproszczenie wypisywania recept dla przewlekle chorych, przywrócenie felczerów. Mafia w kitlach, która ustala limity specjalizacji lekarskich i ogólnie rządzi całym Ministerstwem Zdrowia, nie pozwoli na zmiany, choćby nawet 90% medyków wyjechało, a ludzie umieraliby na ulicy. Najważniejsze są partykularne interesy (kasa w kopertach) ordynatorów. To jest choroba państwa w najgorszej formie, rak toczący Polskę. Prywata ordynatorów jest po stokroć gorsza niż wszystkie górnicze związki zawodowe łącznie.
Rozwiązaniem dostępnym dla Polaków chcących mieć dostęp do służby zdrowia jest wyjazd za granicę, za swoimi lekarzami i za pracą. W Goerlitz widuję paradoks polegający na tym, że lekarze mieszkający po polskiej stronie pracują po stronie niemieckiej, a Polacy mieszkający po stronie polskiej rejestrują się w niemieckiej kasie chorych i chodzą do lekarza (często Polaka) na stronę niemiecką. To pokazuje, że Polska nie daje rady funkcjonować jako państwo, musi być zarządzana przez obce siły, pod obcym systemem prawnym. Wtedy jest porządek i wszystko działa.
Widać to również gdy przyjrzymy się jak Polacy asymilują się w krajach cywilizowanych. W Chicago mieszka kilkaset tysięcy Polaków. Jakoś nie ma protestów podczas parad gejów, jakoś nikt nie pali tęcz, mimo, że jest do dyspozycji cała dzielnica gejowska. Nie ma palenia w piecach śmieciami i nie ma srania psami. Nie ma grafitti, bo są patrole policji w nocy i ranne sprzątania przez służby miasta. Nie ma żarliwości katolickiej wśród polityków, bo Polacy od zawsze nie chodzą na amerykańskie wybory. Wystarczy więc wziąć Polaka, przenieść z Polski do normalności, zdjąć białe skarpety oraz zgolić wąsy, i nagle okazuje się, że to tak samo cywilizowanym człowiek jak każdy inny przedstawiciel białej rasy. Cud czy może dowód na to, że w obecnych ramach państwa polskiego nie da się funkcjonować?
Największą fikcją są jednak dane dotyczące ilości Polaków, która wyjechała przez ostatnie kilkanaście lat. Oficjalnie mówi się o 2 milionach, co jest totalną bzdurą. Wystarczy polecieć na Wyspy, by przekonać się, że w każdym sklepie i w każdym hotelu dogadamy się po polsku. To język tak popularny jak hiszpański w Stanach. W moim odczuciu by osiągnąć ten stan nasycenia musiało wyjechać co najmniej 5-7 milionów, tylko po prostu ‘zapomnieli’ się wymeldować i ‘zapomnieli’ poinformować Urząd Skarbowy.
Mimo to we wszystkich dużych miastach Polski budowane są kolejne mieszkania i najwyraźniej znajdują one klientów. Składa się na to tradycyjne polskie przekonanie, że najważniejsza rzecz na świecie to zakupić własne mieszkanie. Dodatkowo brak edukacji ekonomicznej i generalny brak pomyślunku, a także oszukańcze banki (lokaty strukturyzowane) skłaniają do inwestowania w lokale na wynajem.
Z bliska nie widać przepływów demograficznych – z jednej strony za granicę wyjeżdżają ludzie z całej Polski (ale głównie z małych miejscowości) a z drugiej strony ludzie z małych miejscowości przyjeżdżają do kilku największych miast (Kraków, Wrocław, Warszawa, Poznań, Gdańsk) i z nawiązką kompensują tych, którzy wyjechali na Zachód. Ofiarą ruchu ludzi jest nie tylko Śląsk, nie tylko mniejsze miasta jak Opole czy Wałbrzych, ale również niezliczone wsie i miasteczka.
Wyłania się z tego pesymistyczny obraz przyszłości, Polski jako kraju starych i chorych ludzi, z roku na rok coraz bardziej przyciskanych fiskalnie, bez opieki lekarskiej i emerytur, i w systemie prawnym nie pozwalającym na normalne funkcjonowanie.