Categories
Ekonomia

Rodzinne gospodarstwa rolne

Rządy w Polsce tradycyjnie wspierają gospodarstwa o niewielkim areale. Używa się kilku wytartych argumentów. Podobno produkty z takich gospodarstw są ekologiczne. Nie wiem z czego miałoby to wynikać, skąd bierze się to przekonanie, że małorolni mieliby rozsądniej używać środków ochrony roślin i nawozów. Raczej obstawiałbym sytuację dokładnie przeciwną, czyli niski poziom edukacji przeciętnego rolnika i lekceważenie zaleceń producentów stosowanej chemii. Poza tym grunty w Polsce są i tak skażone, nadal opadają na nie toksyczne cząstki stałe z dymów, a przez dekady opadały na nie tlenki ołowiu ze spalanych etylin. W gruncie nadal zalegają dużo bardziej toksyczne środki ochrony roślin niż te stosowane obecnie (np. DDT). Ponadto nawet gdyby gospodarstwa o najniższym areale produkowały najzdrowszą żywność to nie ma to znaczenia – przy niskim areale plony są konsumowane przez tych rolników, którzy je uprawiają, czyli żywność nie trafia na rynek i ekologiczność upraw nie ma znaczenia dla nas konsumentów.

Inny podawany powód jest taki, że małorolni są ostoją patriotyzmu. Nie rozumiem, dlaczego rolnicy mieliby być bardziej patriotyczni niż hutnicy lub dekarze. Prawda jest taka, że ubezpieczeni w KRUS są zwartą i cenną grupą elektoratu. Posiadany przywilej płacenia niskich stawek mocno cementuje ich poczucie wspólnego interesu. Nawet jeżeli uśmiechają się do siebie znacząco i puszczają do siebie oko, mówiąc o sobie ‘my rolnicy, troszkę dorabiający w prasie i na taksówkach’, to każdy rząd musi ich traktować poważnie. Pamiętajmy, że każdy rząd boi się tylko dwóch rzeczy: protestów powodujących spadek wpływów budżetowych oraz masowych protestów ulicznych.

Z ekonomicznego punktu widzenia polityka promowania gospodarstw o niskich areałach jest szaleństwem. Nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii, aby to zrozumieć. Wyobraźmy sobie 500 hektarów i 100 rodzin. Dla gospodarki lepiej, aby tym areałem zarządzało kilka rodzin, a reszta by pracowała w innych działach gospodarki. Taki układ daje większą produktywność całej gospodarki. Ale politycy nie myślą w tych kategoriach. Dla nich lepiej, by nie mieć grupy bogatych farmerów, bo polscy politycy są typowymi Polakami i nienawidzą bogatszych od siebie, czyli ‘żydów’. Dla polityków lepiej mieć swój elektorat 100 rodzin, a czy będą to rodziny biedne, wegetujące na małych gospodarstwach, to nie ma znaczenia. Ważne, że będą wiedzieć, żeby oddać głos na tych, którzy im obiecają dopłaty i utrzymanie status quo. We wsparciu górników i rolników widać cynizm tych band, które dorwały się do rządzenia Polską.

Ludzie mają w naturze zachowawczość. Tylko niewielki procent ludzi jest w stanie realnie zmienić swoją rzeczywistość i na przykład wyemigrować, a nawet ci wyjazd okupują stresem i cierpieniem. Większość ludzi chce żeby nic się nie zmieniało, żeby przyszłość była taka jak przeszłość. Prowadzi to do takich absurdów, że ludzie z sentymentem wspominają czasy Jaruzelskiego, pamiętając jak to byli młodzi, zdrowie pozwalało konsumować wódkę, był Fundusz Wczasów Pracowniczych, a to, że generalnie nie było co jeść jakoś wypadło im z głowy. Obecnie gospodarka wykazuje duże zapotrzebowanie na pracowników. Małorolni są idealnym rezerwuarem rąk do pracy, gdyby tylko chcieli porzucić nierentowne rolnictwo i przejść do innych działów gospodarki narodowej. Niestety, duża część ludzi chce tkwić na małych rolach. I tu właśnie działania rządu konserwujące obecny stan rzeczy są takie szkodliwe. Z jednej strony gospodarka nie może się rozwijać z braku pracowników, a z drugiej ma garb w postaci uprzywilejowanej kasty, której podatnicy muszą sponsorować usługi medyczne czy emerytury.

O ile stan braku rąk do pracy będzie się nadal utrzymywał i nie będziemy mieli nagłego krachu finansowego, to konsekwencje będą ciekawe. Najpierw zużyte zostaną rezerwy proste, okaże się, że zamiast szukać 10 pracowników do kopania rowu lepiej zainwestować w koparkę i 1 pracownika. W fabrykach zacznie się stawiać na automatyzacje. W ten sposób wzrośnie wydajność w całej gospodarce, wzrosną też wynagrodzenia. Bitwa o pracownika będzie też oznaczała konieczność podwyżek wynagrodzeń, a to da wzrost konsumpcji krajowej. To będzie oznaczało wzrost gospodarczy i większą odporność na spadek eksportu, który może wyniknąć z problemów ekonomicznych w krajach od nas importujących.

Obserwuję rynek pracy i ogłoszenia w Internecie. Z naborem pracowników bez kwalifikacji, do prostych prac fizycznych, nie ma większego problemu. Widzę duży odzew na ogłoszenia o takiej pracy. Problem pojawia się przy okazji naboru na specjalistów. Duża część pracodawców jeszcze nie rozumie, że mamy globalny rynek pracy dla fachowców. Jeżeli chce się zatrudnić lekarza czy informatyka, trzeba mu zapłacić tyle, ile się płaci w innych miejscach świata, skorygowany o koszt życia w danym miejscu. Tak naprawdę nie ma sytuacji ‘braku specjalistów’. Można ściągnąć dowolnego specjalistę, nawet z Dubaju do Pcimia, tylko za odpowiednie wynagrodzenie.

Napływ Ukraińców do Polski nigdy nie zrekompensuje nam utratę Polaków, którzy wyjechali na Zachód. Wśród przybyszy mało jest specjalistów, których najbardziej potrzebujemy. Na to zjawisko trzeba patrzeć z perspektywy historycznej. Część Ukraińców to skrajni nacjonaliści, a wraz z coraz większym odsetkiem Ukraińców w Polsce nasze duże miasta zaczynają dryfować w kierunku bycia nowym Lwowem lub Wilnem. Wcześniej czy później Ukraińcy zaczną się organizować, najpierw w towarzystwa kulturalne czy samopomocowe, a potem w organizacje chcące zmienić porządek konstytucyjny. Czy to nie byłby na Ukrainie w pewnych kręgach chwytliwy pomysł, by wreszcie pozbyć się Lachów i utworzyć Wielką Ukrainę, od morza do morza?

Brexit jest idealną sytuacją nie tylko do ściągnięcia z powrotem rodaków, ale również brytyjskich specjalistów. Niestety, tak jak napisałem w poprzednim wpisie, Polska to nie Czechy czy Estonia, polski polityk nie myśli w kategoriach modernizacji Polski, tylko w kategoriach utrzymania obecnego status quo i zabezpieczeniu swoich partykularnych interesów. Zwróćmy uwagę co się dzieje we Francji, gdzie minister zachęca do przenoszenia się do Paryża, kłamiąc przy tym bezczelnie, że podatki we Francji są niskie a urzędnicy bardzo przyjaźni. Dodatkowo przemilcza całkowicie fakt, że połowa miasta jest kontrolowana przez bandy kolorowych, którzy parę razy do roku świętują podpalając po kilkaset aut. Polska już od dawna powinna mieć tani i skuteczny aparat państwowy i publikować całostronicowe ogłoszenia w brytyjskiej prasie, zachęcające do przenosin do Polski.

Niestety, nie ma znaczenia, czy w Polsce będzie fajnie czy nie, czy Polska będzie biedna czy bogata. Ważne jest, aby była rządzona przez kilka band, zastępujących się rotacyjnie u koryta.

Share This Post

12 replies on “Rodzinne gospodarstwa rolne”

“…Raczej obstawiałbym sytuację dokładnie przeciwną, czyli niski poziom edukacji przeciętnego rolnika i lekceważenie zaleceń producentów stosowanej chemii….”
Nie ma co obstawiać, tak jest. Moje przekonanie nie jest domysłem tylko stwierdzeniem faktów, o których wiem.

Odrobinę się nie zgodzę. Moja żona kupuje zawsze kartofle od “chłopaków” i te kartofle są smaczne. “Chłopaki” mają od kilku lat budkę z warzywami. Ich celem nie jest cena, ale żeby warzywa od nich były lepsze od tych z Biedronki. Te pomidory z Biedronki są twarde jak kamienie i nie mają smaku. Pomidory od chłopaków smakują jak pomidory. To samo z wędlinami. Żona kupuje wędliny od Magdy, a ta Magda rzekomo zna osobiście producentów tych kiełbas. Ja prowadzę małą firmę handlową i mam swoich klientów. Tacy jak ja nie będą palić opon pod sejmem. Nie jesteśmy skonsolidowani i… nie mamy tyle czasu…

@Autor:”Poza tym grunty w Polsce są i tak skażone, nadal opadają na nie toksyczne cząstki stałe z dymów, a przez dekady opadały na nie tlenki ołowiu ze spalanych etylin. W gruncie nadal zalegają dużo bardziej toksyczne środki ochrony roślin niż te stosowane obecnie (np. DDT). ”

Hmm, czy dobrze rozumiem, że skoro ziemia jest już i tak skażona, to możemy ją dalej niszczyć? Np. wrócić do stosowania DDT? Co mają uzasadnić te argumenty o skażonym (zniszczonym) środowisku naturalnym?

Tak się składa, że jestem akurat “średniorolnym” (ok. 30 ha), pracującym przy tym głównie poza rolnictwem. Więc kilka obserwacji z mojego podwórka:

“Rolnicy” dzielą się z grubsza na 3 grupy:

1. “Dopłatowcy” – posiadający kilka – kilkanaście ha najczęściej łąk i utrzymujący się prawie wyłącznie z dopłat, 500+, GOPS, emerytury babki i renty dziadka. W zasadzie wegetują nie robiąc nic, bo nic się nie opłaca. Ostatnio nawet zbierać jagód czy grzybów.
Ewentualnie można też tu wrzucić pracujących na etatach, którzy rolnikami są jedynie z racji zamieszkania na wsi.

2. “Średniacy” – często młodzi, posiadający jakiś areał kilkanaście – kilkadziesiąt ha, obrabiany dość uczciwie. W sporej części utrzymujący się z dochodów rolniczych, ale dodatkowo często pracując (etaty, czy DG – często związana z rolnictwem).

3. “Farmerzy” – biznesmeni obrabiający setki ha. Tu już mówimy o prawdziwych przedsiębiorcach.

O ile farmerzy produkują to co kupujesz w sklepach – to poszukanie w dwóch pierwszych kategoriach dostawców dobrych produktów nie jest takie trudne. Tylko trzeba włożyć pewien wysiłek w odkrycie tych właściwych. A jakość i smak naprawdę jest zupełnie inna…

A co do rezerwuaru rąk do pracy – dopłatowcy do roboty nie pójdą bo od lat dostają socjał i nie mają do roboty najmniejszej motywacji. Średniacy albo już pracują, albo całą energię poświęcają swojemu gospodarstwu, a farmerzy sami szukają ludzi do pracy. Tak wiec bez obcięcia socjału i wprowadzenia dopłat do produkcji zamiast hektara nie ma szans na jakieś duże zmiany w ilości pracowników…

PS. Fundusz Wczasów Pracowniczych istnieje nadal i ma się dobrze – zapytaj wujka googla 😉

Dołożyłbym do tych 3 grup grupę działkowców plus posiadaczy kilku arów którzy uprawiają swoje “poletko” dla przyjemności. Wartością dodaną są własne warzywa i owoce.
Sam uprawiam z rodzicami 15 arów podzielone w większej części na sad a w mniejszej na oprawę warzyw. Z tak małej ilości ziemi można spokojnie zapewnić sobie własne warzywa na dużą część roku na 2 rodziny plus owoce na bieżąco.

Rolnikiem oczywiście nie jestem więc benefity związane z Krus itp.. mnie nie dotyczą.
Warzywa mam swoje o smaku nieporównywalnym z tymi ze sklepu.

Ten tekst to specjalistach powinno się drukować, laminować i przypinać zszywaczem do pleców każdego polskiego pracodawcy, menedżera, HRowca.

Na własnym przykładzie.
Pracuje przy pewnym typie maszyn budowlanych, które wymagają podwyższonego standardu bezpieczeństwa. Trochę jak branża lotnicza. Nie może być “prawie dobrze” albo “Ujdzie”, tudzież “Przyczepie to trytytką”. Jeżeli komuś coś się stanie – ide do paki.
Pracując w PL dla lidera rynku, zaoferowano mi niewiele więcej, niż na kasie w biedrze. Prawdę mówiąc, gdyby policzyć dojazdy, kase na paliwo, zużycie samochodu, ubezpieczenie, czas itp wyszłoby że w biedrze nawet bardziej sie opylało pracować, bo biedre mam na każdym rogu w mieście wiec koszty zwiazane z dojazdami odpadaja.
Tak się złożyło, że wyemigrowałem do UK, gdzie pracuje w tej samej branży, także dla lidera rynku. Zaoferowano mi wynagrodzenie 4 lub 5cio (w zależnośc od kursu śmieć-złotówki) krotnie wyższe niż w PL. Koszty życia w przybliżeniu mam 70-100% wyższe niż w PL. Realnie moja sytuacja poprawiła się ok 3krotnie.
W tym roku pierwszy raz byłem na takich prawdziwych wakacjach za samodzielnie zarobioną kase. Dwa razy. Na Majorce. I jeszcze odłożyłem jakąś kupke hajsu.

Niestety w Polsce poza niewolniczym obciążeniem pracy przez państwo, dochodzi jeszcze pazerność pracodawców.
Oni mimo, że MOGLIBY płacić normalnie, to nie zapłacą BO NIE. Bo tak się już im upierdoliło w pustych łbach, że w Polsce pensje mają być na poziomie poniżającym.
Efekt jest taki, że za jakieś 20 lat kiedy obecne pokolenie “specjalsów” – które w Polsce trzymają: dom, dzieci, brak znajomości języka – przejdzie na emeryture, cofniemy się do epoki kamienia łupanego.
Będziemy lepić chatki z gówna a znachorzy będą zalecali wkładanie chorego do pieca chlebowego na pięć zdrowasiek.
Opuszczanie kraju przez wykwalifikowane kadry, to nie tylko doraźny efekt braku rąk do pracy.
To także długofalowy efekt utraty know-how, spowolnienie a wręcz zastopowanie kształcenia nowych kadr – które w toku pracy uczą się od starszych, bardziej doświadczonych kolegów.

Ostatnio przeglądałem oferty pracy z różnych krajów na globie.
W nowej zelandii nawet chcą mi pomóc z formalnościami niezbędnymi do podjęcia pracy w NZ.
W australii pracy też od pyty.
Zastanawiam się, czy nie postarać się o wizę do Kanady/USA – chciałbym z rok czy dwa pokopać złoto na alasce.
Jedynie w dubaju nie widziałem ofert pracy – ale tam mają troszkę inny system importu siły roboczej. Ah, wait. Zapomniałem że moje obecne korpo, ma oddział w U.A.E. w razie czego…

I na koniec wisienka na torcie.
Moja firma lider rynku w UK, oferuje usługę w cenach ok. 30-50% niższych niż moja była firma w PL (także lider rynku), płacąc jednocześnie pracownikom ok. 4-6razy więcej,

Tak rozbrajając bombę informacyjną 😉 Doxy – po kolei:
1. Wpierw zdefiniujmy sobie “drobne gospodarstwa rolne” (bo tekst raczej o tym, a nie o stricte rodzinnych – mój szwagier ma w użytkowaniu ok. 120 ha i jest to również gospodarstwo rodzinne, tzn. jest KRUS-owcem i nikogo nie zatrudnia na stałe) – na świecie przyjmuje się, że to takie do 2 ha. U nas – o ile pamiętam – mają być wspierane te do 30 ha.
2. Skażenie gleb – opad zanieczyszczeń z dymów w znaczący sposób dotyka jedynie terenów o gęstej zabudowie (centrów miast, otoczenia dużych trucicieli – fabryk), na wsi gleba pod tym względem jest czysta. Podobnie z ołowiem – pas 30-50 m od dróg, to bywa teren skażony, reszta nie jest dotknięta tym problemem. Tu ciekawostka – dużo ołowiu wychodzi na miejscach pobojowisk z I i II W.Ś. i to jest bardziej niebezpieczne. Natomiast w przypadku ołowiu ważna jest postać, w jakim związku. Większość z nich jest nierozpuszczalnych, więc z gleby przechodzi słabo.
3. Przy areale do 0,25-0,5 ha konsumpcja zazwyczaj odbywa się wewnątrz gospodarstwa, powyżej – już nadwyżki i są one sprzedawane.
4. Konsumentami są również rolnicy! Jeśli 1/4 populacji odżywia się zdrowo, to powinieneś się cieszyć, bo to oznacza mniejsze kolejki do lekarza i ci ludzie konsumują mniej środków z NFZ, płacąc te same składki, co Ty.
5. Są bardziej patriotyczni, bo posiadają ziemię. Jak przyjdzie co do czego, oni nie będą uciekać na drugi koniec świata, tylko będą bronić swego.
6. Argument o “ekonomicznym szaleństwie” jest nie trafiony. Na podobnej zasadzie chroni się małe, rodzinne firmy. Poza tym większość “drobnych” rolników Polsce działa również w innych branżach – zajmują się handlem, pracują w zakładach, prowadzą agroturystykę itd. Jak tak obserwuję, to typowi oportuniści ekonomiczni i pomimo pięknych wykładów o specjalizacji, radzą sobie całkiem dobrze. A tak przy okazji – skoro te małe gospodarstwa przetrwały szaleństwo komuny i funkcjonują nadal, to znaczy, że z jakiegoś powodu dają tym ludziom profity większe, niż zatrudnienie w przysłowiowej fabryce.
7. “Małorolni są rezerwuarem rąk do pracy” – Twoje marzenia niebezpiecznie pachną gospodarką centralnie sterowaną 🙂 Niech każdy robi to, co mu sprawia przyjemność, a nie to czego oczekuje do niego socjalistyczna, przepraszam, kapitalistyczna Ojczyzna. Poza tym pójdą do pracy za ile? Za najniższą krajową? Zapieprzać przy taśmie produkcyjnej z precyzyjnie wyliczonym czasem na posiłek i defekację? No bo raczej nie na wysokopłatnego specjalistę pracującego zdalnie…
8. Działania konserwujące małe gospodarstwa nie są szkodliwe – są społecznie korzystne dotąd, dokąd gospodarka będzie globalna. Małe gospodarstwo oznacza stabilizację dla całej rodziny (zawsze jest coś dobrego do jedzenia), a zatrudnienie jako niewykwalifikowany pracownik w innych działach gospodarki narodowej oznacza niepewność, a w czasach dekoniunktury nędzę. Zakład, duży zakład dziś jest w Polsce, a jutro będzie w Indonezji.
Cały tekst oparty jest na jednym błędnym założeniu, że ludzie szukają lepszego jutra. Nie, większość chce spokojnie przeżyć życie, a nie miotać się w oparach więcej, dalej, lepiej.
Pozdrawiam 🙂

@nikt na tym założeniu oparta jest cała dialektyka liberalna , dlatego modele nie działają w rzeczywistości .

@Doxa wiesz co budziło przerażenie natowskich analityków pracujących nad zdjęciami z satelitów szpiegowskich i samolotów ?
Oznaki rozparcelowywania kołchozów .
Kołchoz jak wiadomo słuszny ideologicznie w marksizmie leninizmie (i kapitalizmie korporacyjnym) ma też taką zaletę że zapewnia dużo zboża , które można np wymienić na dewizy .
Jest jednak wrażliwy na wszelkie zakłócenia w łańcuchach zaopatrzeniowych . Nie wielkie niedobory nawozów , oleju napędowego czy części do maszyn w nieodpowiednim momencie i zamiast dewiz masz GŁÓD .
W toku NEP i II WŚ dowiedziono doświadczalnie że małe gospodarstwa są o wiele mniej wrażliwe na takie zawirowania . Są mniej wydajnym ale o wiele pewniejszym źródłem żywności dla ludności … i wojska .
Ruchy armii , awantury w III świecie czy pyskówki na forum ONZ , jak długo kołchozy miały się dobrze to zachodni analitycy spali spokojnie . Bo było wiadomo że sowiet chce za plecami handlować w najlepsze i to tylko teatrzyk .
Ich likwidacja mogła oznaczać tylko jedno , stalowy walec UW odpali silniki w ciągu góra kilkunastu miesięcy .
Co wynika z tej przydługiej dygresji ? Że jak coś jest nieracjonalne w wąskiej optyce Misesa nie znaczy że nie będzie zupełnie logiczne w optyce Sun Tzu czy von Clausewitza .

Miałem juz odpisać ale panowie nikt i Coyote mnie uprzedzili. Od siebie dodam że tzn “ustrój rolny” jest jednym z MNIEJSZYCH problemów IIIRP. Co nieznacyz oczywiście że nie należy go poprawwiać . Jednak większość preoblemów jest gdzieś indziej !
Fiksację autora można wytłumaczyć zapewne ponadprzecietnym tradycjonalizmem tej grupy.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *