Categories
Ekonomia

Certyfikaty na monety inwestycyjne

Regularnie co kilka dni otrzymuję pytanie, czy do sprzedawanych monet otrzymuje się również certyfikat autentyczności. Przyzwyczajenie klientów do otrzymywania takich ‘dowodów oryginalności’ przez niektóre firmy jest żerowaniem na naiwności niedoświadczonych inwestorów. Nie mam na myśli sprzedawania fałszywych produktów, ale dostarczania bezwartościowych i bezsensownych dokumentów.

W przypadku sztabek sprawa jest jasna. Większość producentów złota opakowuje swoje produkty w różnego rodzaju certicardy, które są jednocześnie certyfikatem informującym o numerze seryjnym, wadze produktu i jego próbie. Dodatkowy certyfikat od dilera nie ma sensu, jest powieleniem czegoś co już jest, może być co najwyżej tłumaczeniem dla osób, które nie rozumieją trudnych słów inglisz, takich jak weight czy purity.

W przypadku monet sprawa jest bardziej skomplikowana. Wiodący producenci monet (mennice) nie dostarczają certyfikatów do monet. Wynika to z prostego faktu, że moneta nie ma numeru seryjnego, więc nie da się powiązać certyfikatu z konkretną monetą. Oszust mógłby więc nabyć w mennicy monetę z certyfikatem, następnie podmienić oryginalną monetę na falsyfikat, a następnie falsyfikat sprzedać wraz z dołączonym certyfikatem. I co napisze klient w Internecie? Że mennica sprzedaje falsyfikaty, bo on przecież kupił falsa z certyfikatem wystawionym przez mennicę!

Jestem przekonany, że wcześniej czy później dojdzie do prób sprzedawania falsyfikatów z certyfikatami któregoś z polskich dilerów. Ich zachłanność obróci się przeciwko nim, gdy w społeczności inwestorów rozejdzie się plotka na ten temat. Sporo klientów nie będzie potrafiło zrozumieć, jak to możliwe, że certyfikat towarzyszy falsowi. Jedyne wytłumaczenie, jakie będą w stanie wymyślić, to oskarżenie dilera o oszustwo.

Certyfikat do monety w niczym nie pomaga – jest wręcz zagrożeniem dla klienta. Zwalnia od myślenia, zwalnia od konieczności znajomości tego, co się kupuje. Jest glejt – gra gitara, niech nam żyje cywilizacja oparta na papierze. Kwit kończy niewygodne i trudne pytania żony, czy życiowe oszczędności poszły na uncję złota czy może na uncję mosiądzu.

Jest też kwestia ekologii – temat ochrony zasobów naturalnych w Polsce jest całkowicie ignorowany przez społeczeństwo. Jeżeli monety uncjowe bite są w ilości idące w dziesiątki milionów sztuk rocznie w skali świata, to należałoby zadrukować taką samą ilość kartek papieru. Oczywiście papier musi być odpowiednio gruby i we wszystkich kolorach tęczy, w końcu ma to być Oryginalny Certyfikat Autentyczności, a nie jakiś świstek. Dla ogłupiania ludzi należałoby wyciąć dodatkowe tysiące drzew.

Klient musi wiedzieć, że zaufanie do dilera powinno istnieć, ale musi być ograniczone. Ta zasada dotyczy nie tylko przedstawicieli tego zawodu, ale każdego człowieka, z którym mamy do czynienia. Ufać można, ale warto też wiedzieć co się kupuje i jak zweryfikować autentyczność kupionego towaru. Umiejętność i nawyk posługiwania się przyrządem o nazwie linijka mennicza w celu weryfikacji monet to absolutna podstawa.

Share This Post

17 replies on “Certyfikaty na monety inwestycyjne”

Linijka nie zda się na wiele jak cwaniak sprzedaje wolfram albo zubożony uran pokryty złotem . Bez mechanicznej ingerencji bardzo ciężka sprawa a teraz nie brakuje takich podróbek . Dlatego siedzenie w złomie biżuterii to wcale nie głupia myśl , nikt się nie sili na takie kombinacje a kwas azotowy łatwo pozwala odsiać tombak .

Wiara w moc papieru jest olbrzymia. Wszystko musi być certyfikowane. Najlepiej państwowo potwierdzone trzema pieczątkami.

@dzekoo niektórzy by się pewnie “lepiej” poczuli jakby jeszcze odbierali ten “certyfikat” od jakiegoś babska w okienku w jakimś urzędzie 😀

Juz kupuje. Wyniki testu i oględzin opublikuję na blogu. Szczególnie ciekawe będzie przetestowanie nie tylko linijką menniczą ale również badanie emitowanego dzwięku specjalnym oprogramowanie na smartfona.

Linijkę przechodzą, miałem w ręku i sprawdzałem. Wizualnie Krugerrand nie do odróżnienia. Jedynie dźwięk inny, głuchy bez charakterystycznego wysokiego ping. Ale fakt faktem są i to w dużym wyborze. Trzeba uważać jak cholera.

Niech Pan sprawdzi też taką podstawową rzecz, czy jest przyciągana przez magnes? Raczej to będzie formalność, ale sprawdzić nie zaszkodzi.

obejrzałem te wolframy i zacząłem się nieco bać
a najbardziej pewności przy formułowaniu tego zdania: “Nie spotyka sie monet wolframowych pokrytch zlotem”
Pzdr

Jak diler oferuje certyfikat to ja biorę. Żeby mu dać motywację do sprawdzenia monety. Bo nie każdy podpisze “zatwierdzam że autentyczna” bez dużej dozy pewności. Oczywiście nie zwalnia to z myślenia, omijania najczęściej podrabianych roczników, zabawy wagą i linijką, aplikacją porównującą dźwięk, czy czasem nawet wiertłem…

Nawet jak nie wydrukujemy w kwietniu ani jednej kartki papieru to leśnicy i tak wytną drzewa – te co potrzeba. Spytajcie się absolwenta Technikum Leśniczego. Tak już jest. Słabsze drzewa nie mogą osłabiać tych mocniejszych.

Ludzie wierzą w certyfikaty z lenistwa, tak jak jest to tu napisane jest papier jest spokój. Szkoda, że ludzie często dają się nabrać na byle papier, który jak wiadomo wszystko zniesie. Do tego dochodzą wszelkiego rodzaju okazje, promocje i rozczarowanie gotowe.

Ale w gruncie rzeczy co stoi na przeszkodzie, żeby dealer pakował każdego pojedynczego Krugerranda w plastikowy, nieotwieralny bez zniszczenia blister, dokładając do niego hologram i papierowy certyfikat? Czy sam fakt zrobienia takiego “certicardu” nie byłby wystarczający dla potwierdzenia, że certyfikat dotyczy znajdującej się w nim monety o konkretnym numerze (umieszczonym na papierku obok monety, wewnątrz plastiku)?

Naturalnie po wyjęciu z plastiku certyfikat przestaje działać, to oczywiste.

Ależ to jest od lat w mojej ofercie jako ‘grading’! Nawet w lepszej opcji, bo nie ja pakuję, tylko niezależna firma gradująca. Ale niestety mało kto chce skorzystać, bo dużo osób woli jednak wziąć monetę do ręki.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *