Categories
Ekonomia Polityka

Białoruś – czerwona wyspa, Polska – zielona wyspa

Wybiórcza rozpisuje się obszernie o sytuacji na Białorusi. Sytuacja tam jest przeciwstawiona sytuacji w Polsce, gdzie gospodarka stabilnie się rozwija, ludzie mogą sobie kupować zarówno drugie piwo jak i nawet proszek do prania. Jeżeli nawet jest czasami trudno (malkontenci tacy jak Słomski zarzucają koszmarne bezrobocie i głodowe wypłaty oraz immanentne niedoskonałości całego systemu), to wkrótce będzie lepiej. Zalew urzędowego optymizmu przypomina mi pierwsze strony gazet z września 1939:

Czego dowiadujemy się z prasy? Że Francuzi wkroczyli do Niemiec a Polacy bombardują Berlin! Wojna jest prawie wygrana!

Zarówno wtedy jak i dziś sytuacja jest diametralnie inna niż przedstawiana w prasie. O tym, że wojna skończyła się nieco inaczej niż chcieliby dziennikarze ‘Expressu Porannego’, już wiemy. O tym, że sytuacja Polski nie jest dużo lepsza niż sytuacja Białorusi, jak chcieliby dziennikarze ‘Wyborczej’, przekonamy się wkrótce.

Jak może niektórzy pamiętają, spora liczba krajów Europy jest w stanie bliskim bankructwa (PIIGS). Jak się rozwinie ten problem nikt nie ma pojęcia, wiadomo na pewno, że problem nie zniknie sam. Nawet w najbardziej optymistycznym wariancie powrotu do walut narodowych konsekwencje dla rynków finansowych będą poważne. Płynność zaniknie, czyli posiadacze kapitału będą mało skłonni do jego pożyczania poszczególnym krajom.

Jak może niektórzy pamiętają, Polska przepala dziennie kupę kasy, całkiem jak Białoruś. Aby interes (pierdolnik) mógł się kręcić, trzeba każdego dnia pożyczać nową kasę, cześć na bieżące wydatki, część na spłatę wygasłych obligacji (rolowanie długu). Jak to szybko się kręci można zobaczyć na liczniku w lewej szpalcie niniejszego bloga. Białoruś straciła możliwość finansowania swojego deficytu, Polska jeszcze ją ma.

W sytuacji, gdy poprzewracają się poszczególne kraje PIIGS, możliwości uzyskania kapitału przez Polskę gwałtownie spadną. Pamiętać trzeba, że Polska przepala tyle kasy, że oszczędności Polaków nie wystarczają i trzeba zabiegać o zbyt obligacji za granicą. Gdy to źródełko wyschnie Polska znajdzie się w dokładnie identycznej sytuacji jak Białoruś. Trzeba będzie drukować na chama walutę, której wartość w rezultacie spadnie. Emeryci i mundurowi co prawda dostaną swoje świadczenia, ale będą one warte ułamek tego co dawniej. Oszczędności nie zachowane w kruszcach będą gwałtownie topnieć.

A wszystko to podlane sosem przekroczenia progu ostrożnościowego, co wyniknie z prostego faktu osłabiania złotówki. Jeżeli ceny waluty obcej wzrośnie, to ta część długu zagranicznego, która wyrażona jest w dolarach i euro będzie odpowiadać większej ilości złotych. A przekroczenie progu ostrożnościowego oznacza konieczność zrównoważenia budżetu poprzez obcięcie wydatków i wzrost podatków. Ulica nie przyjmie tego z kwiatami, lecz raczej w stylu ateńskim, rzucając w policję brukiem i butelkami z benzyną.

Kredytobiorcy hipoteczni będą zrujnowani – ci z euro/frankiem popłyną na gwałtownym wzroście cen walut obcych, ci z złotym popłyną na gwałtownym wzroście oprocentowania kredytów, wynikających z awaryjnego wzrostu stóp procentowych. Cały rynek hipoteczny dosłownie się zawali w wyniku zaniku popytu (nikt nie dostanie kredytu) oraz zalewu rynku przez ludzi chcących sprzedać nieruchomość by ratować si przed wzrostem rat w/g scenariusza opisanego powyżej. Pamiętajmy, że niewywiązanie się z kredytu w Polsce oznacza dożywotnie wykluczenie z obrotu gospodarczego – dług nigdy nie ulega przeterminowaniu, o ile co kilka lat uruchamia się egzekucję komorniczą. Ludzie z bagażem miliona złotych długu już nigdy nie kupią nieruchomości, samochodu i nie podejmą pracy na etacie, bo wszystko to podlega zajęciu komorniczemu.

A wszystko to wynika tylko i wyłącznie z załamania rynków na skutek bankructw PIIGS. W dłuższym horyzoncie kilku następnych lat mamy jeszcze bankructwo USA, które będzie stanowić kolejną falę implozji systemu pieniądza papierowego.

Powyższy scenariusz wynika z prostej analizy powszechnie znanych faktów i jest najbardziej prawdopodobnym kierunkiem rozwoju wydarzeń. Zdumiewa mnie niezwykły zapał ludzi pchających się w hipoteki. To jest nic innego niż wyrafinowana forma samobójstwa finansowego.

Najbliższy rok będzie okresem, który mocno przytrze nosa wszystkim wyszczekanym naiwniakom wierzącym w rządową propagandę sukcesu.

Share This Post

40 replies on “Białoruś – czerwona wyspa, Polska – zielona wyspa”

doxa powtarzasz te przepowiednie od kilku lat i co? jakos nic sie nie stalo. zamierzasz to powtarzac az kiedys sie stanie i powiedziec “o mialem racje”? pamietaj ze nawet zepsuty zegarek dwa razy na dobe pokazuje prawde

Kiedyś na tym blogu pojawił się poradnik dla zadłużonych amerykanów. A co szanowny autor może polecić osobom już siedzącym w hipotece? Spłacać wcześniej ile dadzą radę czy za nadwyżki, które mają kupować złoto i srebro?

Gdy upadnie złotówka wystrzeli frank i złoto. Pytanie co bardziej? Szwajcaria też jest zadłużona.

Czemu akurat w przyszłym roku ma się to załamać, a nie w tym lub 2013? Czy twoje proroctwo ma coś wspólnego z kalendarzem Majów? 🙂

Obecnie mieszkam w WB i tak sie zastanwiam, gdzie w tym wszystkim znajdzie sie “Imperium”? Deficyt na chwile obecna ok 10% dlug 1bln funtow. Gospodarka oparta na uslugach i finansach, nadmuchany rynek nieruchomosci…
Zakladajac, ze zgodnie z najbardziej prawdopodonym scenariuszem upadna swinki, zaraz po tym zacznie sie jazda w slabych krajach europejskich (Polska itp.). Wydaje mi sie, ze funt moze byc w tej fazie postrzegany jako ucieczka z euro i czesc ludzi oprocz frankow bedzie kupowac funty? Dobrze kombinuje? Co bedzie pozniej to pewnie Wielka Brytania powinna upasc przed Strefa Euro, choc cos mi sie wydaje “gut feeling” ;), ze amerykance jakos poratuja swojego sojusznika, choc nie wiem jak by to mogla wygladac. Co o tym myslicie? Dodam, ze nie mam zadnego wyksztalcenia ekonomicznego/finansowego, to tylko taka moja dedukcja.

Zgadzam się z wizja, że w takim obrocie spraw zakredytowani będą mieli gorąco. Nie do końca jednak zgadzam się, że rynek nieruchomości wtedy się zawali. Na dobra sprawę ceny mogą wystrzelić w kosmos, żeby urealnić wartość nieruchomości o inflację (ale waluta zeszmaci się wcześniej – więc ci z kredytami w obcej walucie mają podwojnie przesrane). Zapominasz o ludziach, ktorzy nie są udupieni kredytem i mają oszczednosci. Rozsadni widzac, ze ich oszczednosci traca sile nabywcza bardzo szybko kupia co tylko sie da. Ale patrzac po tym co dzieje sie na Białorusi widać, że dewizy i metale szlachetne kończą się szybko, potem ze sklepów znikają produkty bo ludzie kupują na zapas. Ale jesli ktos ma np. kilkaset tysiecy oszczednosci lub obligacje to niby gdzie ucieknie z takimi pieniedzmi? Nie każdy jest gołodupcem, a ci z wieksza iloscia gotowki beda muieli gdzies ja ulokowac – w Polsce rynek nieruchomosci jest na dobra sprawe chyba jedynym na tyle dużym, żeby mogl przyjąć “na klatę” takie ilosci pieniedzy bez problemu z podażą, zwlaszcza, ze tonący zakredytowani beda wtedy zmuszeni pozbyć się swoich nieruchomosci.

Co do emerytów – każdy wie, że co by się nie działo, to ta grupa zawsze dostaje po dupie ;].

Owszem, stalo sie. Dokladnie tak jak mowilem metale poszybowaly w gore a nieruchomosci w USA w dol. Przewidzialem ten kryzys i smialem sie z zenujacych prob jego ‘zazegnywania’. Smialem sie z wypowiedzi, ze recesji nie bedzie, a potem, ze kryzys jest za nami. Poczytaj dokladnie archiwum.

Doxa, a jak właściwie wyglądają w USA ceny nieruchomości gruntowych, w szczególności rolnych? Szczerze mówiąc bardzo ciężko mi wrzucać do jednego worka kilkadziesiąt hektarów ziemi ornej oraz kawalerkę w dużym mieście, dla mnie to są zupełnie dwie różne kategorie rzeczy, choć obie się nazywają nieruchomości. Moja teoria zakłada, że wraz z nasilaniem się kryzysu będzie rosnąć popyt na ziemię przy jednoczesnym wzroście podaży nieruchomości lokalowych. Ziemia daje jeść, daje ubezpieczenie, dopłaty i inne zdobycze socjalizmu, a rolnicy są najprawdopodobniej ostatnią grupą zawodową obok pracowników aparatu przymusu, która straci przywileje. W momencie gdy lud pracujący miast i wsi nie będzie miał już co jeść wyjdzie na ulice i w pierwszej kolejności zacznie zabijać przedstawicieli swojej ukochanej władzy. Ani policja, ani nawet armia kraju rodzimego nie mają szansy powstrzymać motłochu napędzanego głodem, morale funkcjonariuszy, których rodziny i znajomi zaczynają zdychać sięga dna i sami się obracają przeciw swoim pryncypałom. W takiej sytuacji świnie przy żłobie będą pielęgnować wytwórców żywności jak długo się da.

Dlatego właśnie zawsze podkreślałem, że już na pierwszych zajęciach z ekonomii na swoich kretyńskich “darmowych” studiach wpojono mi do łba, że z oszczędnościami jest tak jak z jajkami; nie wrzuca się wszystkiego do jednego kosztyka. Metale? Okej, ale trzymanie w nich wszystkiego to kretynizm. Już hektar ziemi wyżywi jedną rodzinę. Uprzejmie przypominam, że w trakcie wielkiego kryzysu doszło do masowych migracji z miast na wieś, posiadacze ziemscy zbili fortuny na czymś, czego nikomu się jeszcze nie udało zastąpić ani papierem ani propagandą – żarciu 🙂

@Crassus
“Nie do końca jednak zgadzam się, że rynek nieruchomości wtedy się zawali. Na dobra sprawę ceny mogą wystrzelić w kosmos, żeby urealnić wartość nieruchomości o inflację”

Nie jestem tego pewien.-) Wyniknie to z faktu, że kredyt stanie się b. drogi i to każdy kredyt. Już teraz kredyt jest drogi konsumpcyjny (18-22%, przy ofic. inflacji 4.5%) Gdy inflacja wzrośnie, kredyt stanie się praktycznie niedostępny, a to oznacza, że ludzie będą operować w większości gotówką. Tutaj będziemy przeżywać run na banki, ponieważ gotówka stanowi ok 3% tego, co zapisano na kontach bankowych. W efekcie wszystkie produkty podstawowe wzrosną w cenie, a ruch na pozostałych elementach będzie zamierać. Oznaczać to może, że być może w początkowym okresie nieruchomości wzrosną (złudna ochrona przed inflacją;-), ale potem poganiane falą wyprzedaży, aby spłacić kredyt spadną na łeb na szyję. Polska ma otwarta gospodarkę, co oznacza, że łatwiej jest wytransferować oszczędności za granicę, zamienić na waluty obce, kruszce itp. niż ładować się w nieruchomości, nad którymi wisi widmo katastru, a odsprzedanie nieruchomości może potrwać 10-20 lat;-)

@wicek, ja bym uważał z takimi opiniami: “Doxa powtarzasz te przepowiednie od kilku lat i co? jakos nic sie nie stalo”…
Nie bądźmy ślepi, mieliśmy dosłownie w ostatnich tygodniach demo na Białorusi, widać piękne, klasyczne studium przypadku.
Dla mnie to przerażające, nie rozumiem, czemu czytamy o tym, widzimy na własne oczy i zachowujemy się jak dzieci, których rodzice przekonują, że akurat ich dziecku nigdy nic się nie stanie.
Ja jestem młody, ale pamiętam odrobinę, jak żyło się w czasach, gdzie dzień zaprzątała myśl, co zjeść, gdzie są sklepy z jakimkolwiek towarem. Granica od tego co mamy dziś do scenariusza białoruskiego to dosłownie moment.
Tak samo jak moment trwało rozpoczęcie wielkiego kryzysu z minionego wieku.
To, co dzieje się teraz, jest nienaturalnym i nieprzyzwoitym eksperymentem nad truchłem jakim jest światowa gospodarka/bankowość. Nikt z pierdolnika na razie nie odwarzył się głośno powiedzieć, że śmierdzi tak gargantuicznie, że trzeba kulturalnie wyjść, zwomitować, wytrzeć usta i ścierwo zakopać.
Narodzi się nowe, kruche, w bólu i wrzasku, jak niemowle.

Ciek, ja sądzę raczej, że “świnie przy żłobie” zrobią z rolników kułaków i spekulantów. Każdy z nich będzie musiał odstawić za darmochę kontyngent zboża i ziemniaków na potrzeby głodujących miast. Tradycje po temu mamy w kraju spore. Łatwiej spacyfikować dużego kułaka na 100 ha, niż gromadę osiedlowych blokersów. Rolnik nie zabierze ziemi i nie ucieknie. A władza będzie świeciła triumfy, bo walczy z głodem.

Pomieszanie z poplątaniem. Napisałem tylko, ze w sytuacji opisanej przez Doxę nieruchomosci NOMINALNIE wcale nie muszą spaść – realnie pewnie NIE dadzą zarobić, ale wolałbym mieć nieruchomość niż papier gdyby nasz rząd musiał zrobić “default”. W takiej sytuacji waluta zeszmaci się szybciej niż rządzący podniosą stopy procentowe, dlatego zadluzeni w walutach obcych będą mieli gorzej. Zadłużeni w rodzimej walucie będą cierpieć z powodu wyzszych stop procentowych, ale tutaj wszystko zalezy juz od tego, co zrobią nasze jasnie oswiecone gadajace głowy. Zazwyczaj najpierw ignoruja problem udajac, ze nic zlego sie nie dzieje co mozemy na razie obserwowac w USA – nie moga znalezc dosc chetnych na swoje obligacje, FED skupuje je bezposrednio, a mimo to pieprzą od rzeczy o koncu recesji (a deficyt budzetowy 10%, bezrobocie jak na nich wciaz wysokie). Nasze niedorozwinięte władze na pewno rowniez zadzialaja z opoznieniem, wiec w takim wypadku stopy procentowe podniosa pozniej niz powinni, co da jeszcze jakąś szansę wyjścia zadłużonym w złotówkach zanim petla sie zacisnie.

Hans przypadek, ktory opisujesz to moze miec miejsce, gdy masz do czynienia z kontrakcja kredytu w warunkach twardej waluty, a nie fiat-dziadostwa, ktore mozna wyczarować pstryknieciem palca. Jesli rzad mialby drukowac pieniadze na splate dlugu to forsy bedzie pelno i bankom nic nie grozi. Kredytu w takich warunkach coprawda nie dostaniesz, ale swoje pieniadze wyplacisz bez problemu. Gorzej bedzie z kupnem czegokolwiek za te pieniadze. Kredyt koncumpcyjny zawsze jest drozszy, a gotowke mozna DODRUKOWAC jesli zajdzie taka potrzeba.

Na Białorusi to ciagle jest luz – na razie w zasadzie jednorazowa dewaluacja o jakieś 50%, co bedzie dalej zalezy od dzialan ich rządu.

A piszę o tym, bo Doxa juz ktorys raz powtarza, ze w warunkach silnej inflacji wg niego nieruchomosci i akcje na gieldach spadną – otoz nie zgadzam się, bo uważam, że NOMINALNIE WZROSNĄ, ale REALNIE SPADNĄ. Takie rozroznienie ma duze znaczenia dla zakredytowanych, bo nie “zdechną” od tego, ze ich nieruchomosc jest warta mniej niz kredyt, ktory zaciagneli, tylko conajwyzej zostaną zarżnięci przez wysokie stopy procentowe jakie w takich warunkch się prędzej czy pozniej pojawią. A to jak pozno, zalezy od naszej rady polityki pienieznej. W Polsce podczas ostatniej ifnlacji byl okres, ze oprocentowanie pozostawalo dlugo niskie, a zarobki i ceny zdążyły już ostro wzrosnąć co prowadziło do sytuacji, ze za kilka pensji mozna bylo splacic cały dom wybudowany na kredyt.

A w USA jest jeszcze inna bajka, bo u nich hipoteki przeważnie sa na STAŁYM oprocentowaniu, wiec jesli przyjdzie wysoka inflacja to 80% zadluzonego spoleczenstwa z hipoteką na karku powinno się cieszyć z niemal darmowego domu, ktory dostali za ułamek realnej wartości od banku.

@Krzychoo
Nic takiego jak rozkułaczanie nie będzie miało miejsca. O ludziach, którzy nami rządzą można wiele złego powiedzieć ale z pewnością poza pewnymi wyjątkami nie są kompletnymi idiotami. Wiedzą co się działo podczas rozkułaczania na Ukrainie lub w Zimbabwe.

Ja oczywiście nie piszę, że sobie będzie wieśniak żyć jak u pana boga za piecem, tylko że będzie jednym z ostatnich, którzy będą mieć pusto w brzuchu. Może faktycznie 10, 20 albo nawet 30% trzeba będzie oddać ale przecież już dzisiaj, za “dobrobytu i wolności” etatowcowi kradnie się na samym starcie 40% z jego wynagrodzenia (3000 brutto to 3600 kosztów pracodawcy a na rękę dla wyrobnika 2100) i się jeszcze z tego lemingi cieszą jak głupi do sera.

Nikt z nas nie zna przyszłości. Ziemia jest jedną z wielu możliwych form zapewnienia przetrwania rodzinie, nie wiem czy będzie lepsza czy gorsza niż metal więc wolę mieć i to i to.

czasami myślę że niektórzy przeceniają wiarę w kruszce.Było już nie raz w historii że podczas kryzysu posiadanie złota bylo nielegalne i jedyną możliwością spieniężenia kruszcu była odsprzedaż państwu za śmieszne pieniądze.

1. Łukaszence też na sercu leżały te głodowe wypłaty i na wieść o tym że założenia jego ostatniej pięciolatki o $500 na głowę pozostaną niespełnione uruchomił w ostatniej chwili rozdawnictwo które to przyspieszyło tak nieunikniony obrót spraw. o ile rząd u nas poprzestanie na rozdawaniu laptopów i PRowych fikołach to może mamy jeszcze parę lat..?

2. dla ratowania zadłużonych po uszy w CHF i EUR przyszykowany został już BGK który oczywiście będzie wykupywał te hipoteki gdy staną się radioaktywne

Chciałem zapytać jakie widzicie rozwiązanie dla młodych, którzy jeszcze nie zapakowali się w hipotekę i chcieliby ulokować gdzieś comiesięczne oszczędności?
Surowce? Ceny skutecznie zniechęcają no ale jeśli przewidywany scenariusz się sprawdzi to 1500usd za złoto może być również trakotwane jako okazja.

Kusząc się o małe podsumowanie powyższych komentarzy, można powiedzieć, że nic się nie dzieje, wszystko będzie super, muzyka gra dalej, a woda która na razie sięga do trampek, w ten upał jest wręcz na rękę…

Ja mam kredycik w chf i nie panikuje tylko dokupuje sobie franeczkow co miesiac od kiedy kupilem mieszkanie jakies 6 lat temu… Oczywiscie dodam ze moge spacac kredyt we frankach bez zadnych dodatkowych kosztow. Dopoki nie ma problemu splacam kredyt w zlotowkach… Franki sa na ciezkie czasy…

Jakos nie mam zamiaru opuszczac mieszkania w ktorym mieszkam bo mi zwyczajnie w nim dobrze i z kredytem wychodzi mniej niz wynajem juz od wielu lat(oszczedzona kase oczywiscie zamieniam na franki)

A jak ten zapowiadany tutaj kataklizm nadejdzie to przelewam chfy na konto w moim banku i spie spokojnie przez pare lat do czasu gdy sie uspokoi sytuacja. Jako ze oprocentowanie kredytu mam smieszne bo oscyluje w okolicach 1.5% to mam z czego odkladac.

Posiadam minimalna kwote zlotowek ktora jest mi potrzebna do przezycia i placenia rachunkow.

Co do posiadania kruszcow…. Bardzo chcialbym zobaczyc jak ten barter by wygladal np na stacji benzynowej na ktorej pracownik ocenia czy moneta rzeczywiscie ze zlota czy srebra…

Co do Bialoruskiej wersji demo… Posiadacze waluty moga tankowac do woli….

Osobiscie nie znam nikogo kto umialby okreslic czy ma do czynienia z prawdziwym kruszcem. I w tej nieufnosci widze problem…

Kruszec jako sposob na ochrone kapitalu na czas kryzysu sie zgodze ale jako srodek platniczy wybieram franki i dolary australijskie:)

A moze wkrotce dolaczy do nich Deutsche Mark… 🙂

Kolejny raz zgłaszam kilka pytań, na które nigdzie nie znalazłem odpowiedzi. Dajmy na to, że faktycznie mamy kryzys finansowy z szalejącą inflacją i pustymi półkami w sklepach oraz bankami reglamentującymi wypłaty dewiz (na przykład Koron norweskich, dolarów australijskich, czy franków szwajcarskich) z kont obywateli. Znam to z komuny, gdy posiadając 1500$ nie mogłem w stanie wojennym wypłacić więcej niż kilkunastu dolarów na miesiąc. A raczej bonów dolarowych, a nie prawdziwych dolarów. Załóżmy, że zabezpieczyłem się w złotych monetach typu 1 krugerand.
Jak może wyglądać w praktyce obrót takim pieniądzem ?
1 krugerand to w tej chwili około 4,5 kPLN, czyli około tony cukru, 2 ton ziemniaków itd. Zakładając, że żywność drastycznie zdrożeje to i tak za jedną taką monetę będzie można zakupić na prawdę sporo tej żywności. Jak to może wyglądać w praktyce ? Kupuję hurtowo 100 kg ziemniaków i od razu odsprzedaję lub wymieniam na inne towary ? A może monety o wadze 1 uncji będą rozcinane na mniejsze i to będzie nowy środek płatniczy ? Jakie macie uwagi na ten temat ?

@kneht
Złoto zamieniasz na lokalną walutę, za którą kupujesz towar, tylko musisz się z zakupami streszczać bo co noc na banknocie dopisują jedno zero 😉

Na dobrą sprawę nie wiadomo. W Zimbabwe odmierzano złoty proszek na wagach aptekarskich, ale takiego hardkoru jak tam w Europie raczej nie doświadczymy – co by nie mówić o europejczykach *aż takiego* zdziczenia tu nie ma.

> Zakładając, że żywność drastycznie zdrożeje to i tak za
> jedną taką monetę będzie można zakupić na prawdę sporo tej
> żywności. Jak to może wyglądać w praktyce ?

Sprzedajesz za górę papieru z którego żyjesz przez jakiś czas. Jak papier się kończy – upłynniasz kolejną monetę.

Może być też tak, że obrót złotem będzie po prostu zakazany na mocy jakiś rewolucyjnych praw. Wtedy schowany kruszec po prostu umożliwi “doniesienie” oszczędności do lepszych czasów.

@jaro
Wszystko prawie pięknie, ale radzę Ci poczytać raport Nomury http://stojeipatrze.blogspot.com/2011/06/nomura-polscy-kredytobiorcy-na-asce-snb.html Poza ty warto zauważyć kilka spraw.
– nie każdy skredytowany ma zapas franków
– zapas szybko stopnieje, gdy wzrosną stopy procentowe
– może zostać ograniczona wypłata z kont walutowych
– może być przymusowe przewalutowanie na złote
Wszytko zależy od stopnia paniki, a nie wszystko jest cukrem.-)

@jaro
> Jako ze oprocentowanie kredytu mam smieszne bo oscyluje w okolicach 1.5% to mam z czego odkladac.

Jakoś nie chce mi się wierzyć. To poniżej wszelkich stóp procentowych a nawet poniżej inflacji. Na pewno nie masz takiego kredytu.

Oczywiscie nie jestem naiwny, trzymam reke na pulsie i odpowiednio wczesnie dokonam przelewu na konto w innym (stabilnym) kraju, lub wybiore papierki i wrzuce do skrytki bankowej ewentualnie pod materacyk. Doskonale rozwiniety w Polsce system bankowy umozliwi mi zrobienie tego z zacisza domowego:)

Trzeba sobie tylko przyjac odpowiedni prog powyzej ktorego zakladamy ze kataklizm jest juz za rogiem i nalezy sie ewakuowac z banku…

Caly sek w tym zeby byc swiadomym tego co rzad moze zrobic z twoim pieniadzem w banku. Wazne zeby wtedy gdy sie bedzie do tego zabieral pieniedzy juz tam nie bylo.

Mysle ze ludzie czytajacy tego bloga beda w stanie rozpoznac moment kiedy nalezy swoje ciezko zarobione waluty przytulic do materaca…

“O ludziach, którzy nami rządzą można wiele złego powiedzieć ale z pewnością poza pewnymi wyjątkami nie są kompletnymi idiotami. ”

Oj. 🙂 Bardzo ryzykowna teza :-).

Ludzie, którzy nami rządzą, będą chcieli utrzymać sie u władzy. Co ich obchodzi, ile milionów umrzE? Ważne jest, by wszyscy widzieli, że władza walczy dla dobra narodu!

hidd

Nie wmawiał, że to kula u nogi (chodź są w zależności od funkcji), a wmawiał to, żeby się nie wtrącać w dobrowolne umowy dorosłych ludzi.

@Adam Duda
“a wmawiał to, żeby się nie wtrącać w dobrowolne umowy dorosłych ludzi”

Jak ktoś chce robić za darmo i to dla (bogatej) korporacji, to najczęściej ma coś z głową.-) Lepiej jest więc go chronić poprzez odpowiednie regulacje prawne (np. zakaz darmowych praktyk;-), jak i poprzez rozpowszechnianie informacji, skądinąd oczywistych, ze jest to FRAJERSTWO. Parzenie kawy też kosztuje, o czym można przekonać się w najbliższej kawiarni;-). Zamiast pracować za darmo lepiej jest znaleźć sobie jakieś płatne zajęcie, albo pojechać do babci. Babcia wiecznie żyć nie będzie, a z pewnością chętnie podzieli się swoimi uwagami, co sądzi o darmowej pracy;-)

Widze, ze chyba ta dyskusja nigdy sie nie skonczy 😉 W pewnej mierze dotyka ona tematu szerszego, mianowicie w jakim zakresie nalezy chronic obywateli przed zawieraniem niekorzystnych umow. I wbrew pogladom skrajnieliberalnym uwazam, ze taka ochrone nalezy stosowac – umowy naruszajace zasady wspolzycia spolecznego lub faworyzujace jedna ze stron umowy powinny byc z mocy prawa niewazne.

Jeśli chodzi o “kulę u nogi” to jak ktoś chce, to może sam ocenić wydźwięk komentarza http://slomski.us/2011/04/29/adtaily/#comment-10445
Jeśli chodzi o ochronę obywatela, to jestem ciekaw dlaczego praktyk nie dotyczy Kodeks Pracy

Art. 84.
Pracownik nie może zrzec się prawa do wynagrodzenia ani przenieść tego prawa na inną osobę.

Hansklos.

Ja robiłem, za darmo i jakoś nie uważałem, że mam coś z głową. przeciwnie. Bardzo mi się to opłaciło.
Nie wiem dlaczego ciągle mylicie damrową parktykę z darmową pracą.

Przemysław
No i tu sie różnimy. Ja uważam, ze chcącemu krzywda się nie dzieje, a Ty że nie można chcieć sobie zrobić ała..

Hidd

musisz trochę rozchykić rombek tajemniczości swojego komenta, bo nie wiem o co Ci chodzi.

W temacie bezpłatnych praktyk. Popieram podejście Adama. Sam na początku pracy praktykowałem za darmo przez 2,5 miesiąca – dla mnie to była inwestycja 2,5 miesięcy mojego studenckiego zycia w przyszłość – robiłem na praktyce to co było (i jest) moją pasją i czerpałem wiele radości z mozliwości robienia tego w profesjonalnym środowisku (bankowośc inwestycyjna). Po 2,5 miesiącach praktyki zaproponowano mi pracę, potem dość szybko awansowałem. Dzisiaj z perspektywy upływu czasu uwązam ze warto było praktykowac za darmo przez 2,5 miesiąca żeby dojść do tego co mam teraz. Nie warto byłoby w ciągu tych 2,5 miesiąca pracować w McDonaldzie …

Ja przez rok pracowałem w obcym mieście za 400 zł brutto. Pełen etat, 8 godzin w biurze projektowym przy Auto Cadzie, z dyplomem inż. w kieszeni. Skończyłem tak świetny kierunek studiów, że mapę pierwszy raz na oczy w pracy zobaczyłem. Naniszczyłem właścicielowi tyle materiałów w biurze, że dzisiaj bardzo się dziwię, że chciał mi cokolwiek płacić. Dla świeżaka po studiach wolontariat to całkiem rozsądne rozwiązanie. Właściciel firmy nie płacze, pracownik zdobywa doświadczenie.
Zdarzają się niestety patologie: firmy, które na zagonionych do kieratu wolontariuszach opierają całą swoją działalność. Lub też firmy, które zatrudniają młodych z niewielkim doświadczeniem, obiecują złote góry i dokręcają śrubę. Zarobki niskie, wymagania wysokie, pracownik żyje nadzieją, że awansuje jak tylko zwiększy obroty o kolejne 200%, pozyska kolejnego dużego klienta, itp. Po roku-dwóch jest żegnany czule przez Zarząd: takie nadzieje w Panu pokładaliśmy, niestety nie udało się Panu na miarę naszych oczekiwań. W takiej firmie też pracowałem 🙂 Na portalu gowork można sporo takich firm wyłapać.

Te 400 zl to byla wyplata raz na rok czy za miesiac?-)))
A tak na powaznie, to wolontariusze psuja rynek. Obowiazkiem kazdej firmy jest zapewnic kazdemu godziwe wynagrodzenie niezaleznie od jego doswiadczenia lub jego braku.

@K.J. – dokładnie tak! Za pracę powinno być wynagrodzenie, i to większe niż miska ryżu. Skąd znaleźć sponsora, by przez rok zasuwać za 400zł, w obcym mieście na dodatek? Gorzej, że ten proceder przeradza się w powszechną praktykę. Firma, zamiast zainwestować w szkolenie i maszyny, bierze desperata, i obiecując mu złote góry każe popylać za 9zł na godz. A po 3-6 miesiącach, zamiast awansu, słyszy “pan jest wypalony, pan jest nieproduktywny, pan się nie nadaj itd”. Poza bardzo zaawansowanymi stanowiskami opanowanie czynności na znosnym dla pracodawcy poziomie trwa 2-4 tygodni, nawet dla niedouczonych z prowincjonalnych “koledży”. Po tym czasie pracownik powinien dostac zakres czynności którym podoła, dostać za to wypłatę, za którą przeżyje i będzie miał gdzie mieszkać, a uczyć się może po godzinach.
Już można spotkac ogłoszenia oferujace pracę w firmach, które na okrągło przyjmują, wyciskają człowieka jak cytrynę, a potem za bramę.
Nie wiem, jak to ustawowo rozwiązac, ale jeśli tego nie ograniczy, polscy “zaradni” pracodawcy szybko ten sposób pracy upowszechnią.

@tower,
To jest, niestety, nie tylko polski problem. Kiedy sie przeglada zachodnie oferty pracy, mnostwo jest tam ogloszen dla absolwentow studiow, nie dla doswiadczonych ludzi, ktorzy musza zarobic na rodzine. Moze na Zachodzie to jeszcze nie jest taka plaga jak w Polsce, ale w czasie recesji to zjawisko stalo sie bardziej powszechnie niz wczesniej. Pisalam o tym we wpisie goscinnym na tym blogu w listopadzie 2010. Przytoczylam tam wypowiedz brytyjskiej dziennikarki Liz Jones, ktora w latach 80 zaczela swoja prace w gazecie. Kiedy drukarnia strajkowala przez kilka tygodni, Liz Jones siedziala w pracy, jadla kanapke i odbierala wynagrodzenie! W obecnej sytuacji dostalaby kilka tygodni bezplatnego urlopu, albo zostalaby zwolniona. Kilka miesiecy temu spotkalam w Genewie dziewczyne ze Stanow, ktora rozpoczynala tam prace jako “unpaid intern”. Za pokoj do wynajecia placila 900 CHF miesiecznie. To nie jest tylko wina pracodawcow, ktorzy wykorzystuja, ale rowniez ludzi, ktorzy chca pracowac za darmo.

@tower (i @K.J. trochę też 🙂 )

tu muszę wkroczyć, bo następny wpis zacząłby się od “Masz rację … i jakiś wpis o płacy minimalnej itd.

Jako fan Misesa i Hayka napiszę dwa słowa o waszym problemie.

Rynek pracodawcy i pracobiorcy jest wbrew pozorom prosty jak każdy inny – jednego jest dużo cena maleje i odwrotnie.

“Nie wiem, jak to ustawowo rozwiązac, ale jeśli tego nie ograniczy, polscy „zaradni” pracodawcy szybko ten sposób pracy upowszechnią.”

Cokolwiek będzie ustawowo ustalone z góry z definicji – to się nie uda.

Chcecie mieć dobrą kasę za pracę? To tej pracy musi być w brud! a co zrobić, by pracy było w brud i jeszcze więcej … to opowieść na inny wpis.
Kiedy pracodawca dużo płaci i codziennie “pieści” pracownika? – kiedy znalezienie innego jest problemem albo/i jest czasochłonne.

Polecam analizę rynku pracy w Nowej Zelandii.
Czy tam się ktoś przejmuje płacą minimalną, umowami czasowymi itp. ?

Nie szukajcie winy u pracodawców, że chcą zatrudniać tylko za darmo, bo to rzadko są debile i jak chcecie dać im coś za darmo – w tym wypadku swoje usługi – to co ma nie brać?
Ty byś nie wziął parę stówek?
Jakiekolwiek “ustawowe rozwiązania” pogorszą sprawę, sprawią, że legalnej pracy nie będzie nawet za dopłatą!

dusigrosz obys kiedys doswiadczyl braku pracy i pracy za darmo moze wtedy ci te bzdury z glowy wywietrzeja

@wicek
Byłem bez pracy, pracowałem również za free, pracowałem czasowo i na etacie, obecnie prowadzę małą firemkę i nic mi nie wywietrzało.

jeśli chcesz zrozumieć na jakich zasadach działa rynek pracy i rynek w ogóle.
polecam:
http://www.mises.pl
i w ogóle Szkołę Austriacką

Z innej beczki – wracając do mega kryzysu.
Lepiej robić więcej czy mniej dzieci?
Więcej będzie:
więcej kosztowało – a potem więcej zarabiało i pomagało zdobywać strawę
mniej
analogicznie?
czy będziemy mieli mniejszy kryzys niż okoliczne kraje i nikt nie będzie do nas przyjeżdżał za chlebem? narazie tego nie ma – bo cały zachód i południe od nas bogatsze….

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *