Starzy czytelnicy zapewne pamiętają ofertę współpracy, jaką otrzymałem od Agory, która miałaby polegać na pisaniu dla nich – za darmo. Dwa dni temu przeprowadziłem bardzo zbliżoną rozmowę telefoniczną. Dzwonił kolega-bloger, z którym mamy całkiem zbliżone poglądy na sytuację światowego systemu finansowego oraz rolę kruszców w przyszłości. Różnią nas ścieżki kariery – ja większość życia pracowałem na swój rachunek, a mój rozmówca ma za sobą karierę w wiodących funduszach inwestycyjnych w Polsce i obecnie jest szefem założonej przez siebie fundacji zajmującej się edukacją ekonomiczną. A jako, że NBP ma całkiem spory szmal do wydania na taką formę edukacji społeczeństwa, to pewnie radzi sobie nie najgorzej.
Propozycja jaką otrzymałem sprowadzała się do pisania na bloga i do serwisu prowadzony przez mojego rozmówcę. Gdy zapytałem o proponowane stawki zapadła niezręczna cisza… Kolega autentycznie i szczerze nie mógł zrozumieć, jak mam czelność żądać wynagrodzenia za coś, co i tak robię. W końcu wydukał, że z racji linkowania do bloga z głównej strony Wyborczej będę miał tysiące czytelników (z których i tak 99% procent napisze w komentarzach ‘ale przecież złota nie zjesz’, tak jakby codziennie przyrządzali kotlet z mielonych złotówek).
Do tej pory myślałem, że brak szacunku do czyjejś pracy umysłowej dominuje wyłącznie u prostaków, którzy całe życie ciężko tyrają ‘ręcyma’ i dla których siedzenie przy biurku wygląda jak jakąś formę relaksu. Okazuje się, że zwyczajnie byłem w błędzie, choć może bycie ekonomistą oznacza posiadanie sprytu do nabycia czegoś tanio, jeżeli to możliwe to nawet wyłudzenia za darmo?
11 replies on “Praca”
Powiedz, bardzo Cię to zdziwiło?
Hehe, ja od marca czekam na informacje ile mieliby mi placic za pisanie artykulow na pewnym portalu. Dlugo mysla 😉
Doxa prosze tylko nie w Agorze…
Gonic dziada, tacy sa najgorsi 😉
Jak bogaty to jeszcze bogatszy 😀
Ten blog powstal zapewne z pasji. Pasja to nie praca i kryje w sobie wolnosc. Jakiekolwiek odgorne polecenia i zwlaszcza terminy zamienieniaja wolnego w niewolnika, a za to ja juz wymagam kasy… Wiec kolego makpfi co tu sie dziwic?
“tak jakby codziennie przyrządzali kotlet z mielonych złotówek” – hehehe, ostatnio mi ewidentnie poprawiasz humor 🙂
Hehe, Agora zwróciła się także do Ciebie? No i oczywiście pisanie bloga miało być za darmo? Skąd ja to znam? Myślę że zwrócili się do wszystkich bloggerów ekonomicznych i giełdowych.
Z bezpłatnym pisaniem bloga nie chodzi o brak szacunku do bloggera ale o założenie, jakie czynią niektórzy – “blog ma być za darmo!”, nawet jeśli blog jest zapchany reklamami, które trzeba zamykać.
Ja czytam regularnie jakies 10 blogow (w tym kulinarne i piwowarskie;). Poziom techniczny i merytoryczny czesci z nich już dawno przekroczyl poziom serwowany przez komercyjne serwisy (no i generalnie brak reklam albo znikoma ilosc).
Nie wiem czy jest jakas powazna organizacja ktora dba o prawa autorskie niekomercyjnych tworcow publikujacych w internecie. Jest prawo autorskie, ale ono tylko reguluje problem, a samo z siebie nie zadziala.
Mam na mysli cos jak RIAA dla wydawcow muzycznych. Publikujesz tresc (tekst, grafike, zdjecia, przepis, nawet kawalek kodu zrodlowego, etc) i kazdy kto chcę to wykorzystac komercyjnie lub chcę po prostu być fair wykorzystujac w innych celach, odpala mala dzialke organizacji. W zaleznosci od skali i typu wykorzystania dostajesz od tej organizacji jakas kase (nawet regularnie, od klikalnosci). Cos jak reklamy google, gdzie za klik masz ulamek grosza. Niewiele, ale w duzej skali i przy wiekszej ilosci tekstow dla komercyjnego wydawcy sa to smieszne pieniadze, a dla blogera moze być to sensowna kasa np. na mila rekompensate czasu poswiecona tworczosci (niech sobie za to odpocznie w Egipcie:) czy na hosting.
Serwisy komercyjne (ale też indywidualni publicysci, redaktorzy, dziennikarze, showmeni) coraz czesciej czerpia bez zastanowienia i bez ograniczen. Tylko na wykopie mozna poczytac kto komu co zgarnal.
To akurat norma – poszanowanie własności intelektualnej oraz wiedzy eksperckiej jest w Polsce ZEROWE. I prawdopodobnie wynika z długich lat komunizmu. Wiem na ten temat dużo jako, że zajmuje się zawodowo programowaniem – w znaczej mierze na własny rachunek.
Dla przykładu: Polski klient zadzwoni do mnie w środku nocy (pilny projekt), dwie godziny ze mną będzie gadał o swoich potrzebach, zażąda iluś tam “koncepcji” i wyjdzie z tego G.W.. 😉 Oczywiście awantura w wyniku zdziwienia takiego klieta, po próbie zafakturowania straconego czasu na klienta jest “bezcenna”. A i najczęściej klient polski sobie życzy iluś spotkań u siebie w biurze, jakbym nie miał nic lepszego do roboty niż całe dnie jeździć na spotkania.
Amerykański klient umówi się mailem na wideokonferencje, przez godzinę pogadamy merytorycznie, po czym zakończy, żebym czas przeznaczony na rozmowę dopisał do rachunku – który zostanie zaplacony przed terminem a nie po czterech wezwaniach do zapłaty jak to w PL bywa.
Bezcenne bywa również oglądanie min co niektórych Polskich klientów (lub potencjanych pracodowców), jak im po 2-3 minutach rozmowy mówię, że nie jestem zainteresowany i żeby … zatrudnili sobie absolwentów lub studentów ostatniego roku.
Tak sobie pomyślałem, że tego typu zjawiska są jedną z przyczyn, dla których w niektórych państwach wprowadzono tak bardzo krytykowane przez pewne środowiska wynagrodzenie minimalne. W idealnym świecie z podręcznika liberalizmu dla opornych rynek pracy jest w miarę zbilansowany, jest podaż pracowników i ofert pracy, wszyscy są mobilni, uśmiechnięci, żyją długo i szczęśliwie itp. itd. Jak z każdym światem idealnym, problem jest taki, że w praktyce on w ogóle nie istnieje. W Polszy tymczasem praca jest dobrem luksusowym. Państwo dba, za naszą kasę oczywiście, ile sił w maszynce do przegłosowywania ustaw by pracy było jak najmniej i żeby się ona nie opłacała, a osób, które nie mogą się odnaleźć na rynku jak najwięcej. Jednocześnie jednak buduje ono mniej lub bardziej stabilny fundament tego dziwnego układu, przez który się on nie może zawalić – socjal. Odrzucając wspaniałomyślną ofertę zostania darmowym wyrobnikiem zapierniczającym na kogoś innego zrobiłeś to bo byłeś w na tyle dobrej sytuacji, że mogłeś to zrobić. Wyobraź sobie jednak, że mieszkasz gdzieś w lokalnej Polszy B, jesteś przywiązany do miejsca zamieszkania np. ze względu na fakt, że posiadasz w nim jakieś lokum i musisz się zajmować chorym członkiem rodziny, a pracy nie znajdziesz i własnej działalności też nie otworzysz bo ZUS szybko by cię żywcem zeżarł na zasadzie „czy się stoi czy się leży 9 stówek się nam należy”. No i w takiej sytuacji pojawia się przedmiotowy dobroczyńca oferujący złotówkę za przepracowany na jego korzyść dzień, a gratis otrzymujesz jeszcze „wspaniałe doświadczenie”, nie rzuciłbyś się na nią zostając niewolnikiem? Niby kwestia swobodnego wyboru, ale co zrobić, gdy wszyscy w około się na taki układ zgadzają, jak konkurować na rynku pracy z kimś, kto nic nie zarabia? Tak sobie tylko myślę …
Tutaj tez nie lepiej. Polecam komentatrze.
http://antyweb.pl/150-dolarow-za-arytkul-w-the-daily-czyli-witamy-w-swiecie-profesjonalnego-dziennikarstwa/
p.s. moze ten Twoj “kumpel” myslal ze ty bogaty jestes. (-;