Niedawno niechcący spowodowałem wojnę między pp Trystero i Adamem Dudą swoją wypowiedzią popierającą płacę minimalną (PM), jako czynnik chroniący przed wyzyskiem. Uwaga, osobom wrażliwym i nerwowym radzę nie czytać poniższej polemiki…
Zacznijmy od tego, że w całej tej dyskusji jaka się rozpętała, padł argument, że trzeba być szalonym by twierdzić, że wzrost płacy minimalnej zwiększy zatrudnienie. W tym miejscu warto podrapać się w brodę i powiedzieć ‘czyżby…’.
Argument przeciwników PM sprowadza się do tego, że wzrost wynagrodzeń (cen płacy) doprowadzi do przesunięcia równowagi podaży i popytu na rynku pracy, wobec tego część pracodawców po prostu zrezygnuje z zatrudniania i bezrobocie wzrośnie.
Wobec tego wyobraźmy sobie, że zamiast zwiększać wszystkim pensje, zmniejszamy je całej pracującej populacji. Jakie będą efekty, bezrobocie spadnie? Pierwsze co zrobią pracownicy to obetną wydatki – będzie ich stać tylko na mieszkanie w 2 rodziny/mieszkanie i na chleb z towotem. Stracą pracę ‘zbędni’ usługodawcy – fryzjerzy (można się przecież samemu ostrzyc), przedszkolanki (dobry przykład z Polski – nie opłaca się kobietom pracować, gdy 50% wypłaty idzie na paliwo a 50% na przedszkole), wyprowadzacze psów (po co siedzieć w pracy za małe pieniądze, można wrócić do domu i iść z psem) itp, itd. Zamiast zbawiennego wpływu potanienia pracy mamy sytuację, jak po przejściu przez kraj Armii Czerwonej.
I ten przykład jest dokładnie z życia wzięty – w USA Polacy i generalnie emigranci są jak rzep na psie – obniżają koszty pracy w całym społeczeństwie, umożliwiając pracodawcom kontrolowanie kosztów i jako-taką konkurencyjność w stosunku do Azji. Z drugiej strony nie generują swoją konsumpcja miejsc pracy (śmiałem się, że nawet kapcie by pletli z łyka gdyby mogli) i zabijają ‘amerykański styl życia’. Mieszkając jak zwierzęta, odżywiając się jak zwierzęta i pracując za $10/h dumpingują ceny na rynku pracy, wypierając z rynku prac brudnych_i_prostych Amerykanów chcących zarabiać $20/h, tak by mogli kupić fajny domek (co zatrudnia budowlańców) i wykształcić dzieci (co zatrudnia nauczycieli). Emigranci nie generują miejsc pracy, chyba że w swoich macierzystych krajach, dokąd wysyłają pieniądze. I nikt mi nie powie że jest inaczej, ponieważ ja znam to z wielu lat własnej obserwacji i nie muszę czytać żadnych prac ‘naukowych’, zamawianych przez jedną albo drugą stronę sporu emigracyjnego w USA. Daj mi $100 000 grantu a udowodnię, że palenie papierosów jest zdrowe i powinno być zalecane każdemu.
Popatrzmy na całe zjawisko z innej perspektywy. Można postawić tezę, że w ogóle im niższe ceny tym lepiej. Niższe wynagrodzenia oznaczają więcej miejsc pracy, a np. niższe ceny soków owocowych oznaczają ich większą konsumpcje i większą siłę nabywczą konsumentów – więcej soku mogą sobie kupić.
Wobec tego wyobraźmy sobie sytuację, gdy likwidujemy całą sprzedaż detaliczną i przenosimy ją na rolników – każdy obywatel kupuje produkty bezpośrednio u producenta. Albo likwidujemy tą resztę ceł jaką mamy, jak również likwidujemy cła zaporowe nałożone za stosowanie cen dumpingowych. Istna sielanka – ceny spadają, każdego stać na dużo więcej, tylko tyle że POZORNIE. Mamy bowiem miliony nowych bezrobotnych ze zlikwidowanych marketów (zabitych przez sprzedaż bezpośrednią rolników) i kolejne miliony ze zlikwidowanych firm produkcyjnych (zabitych przez Azjatów stosujących ceny dumpingowe). Owszem, ceny spadły znacząco, ale i tak nikogo na nic nie stać, bo bezrobocie pustoszy kraj.
I znowu moja własna obserwacja. Dokładnie taki proces ‘liberalizacji’ i ‘globalizacji’ spowodował, że w przeciętnym amerykańskim miasteczku jedyny pracodawca to Walmart i bezrobocie wynosi 40% . Ale fakt, ceny w Walmarcie są bardzo przystępne, to się akurat zgadza.
Co więcej, terapia szokowa Balcerowicza charakteryzowała się nagłym otwarciem granic Polski na import. To zabiło zarówno prywaciarzy jak i przedsiębiorstwa państwowe – ograniczone zasoby kapitałowe i know-how spowodowały, że nie można było konkurować z importem. Owszem, na półkach pojawiło się wszystko, ale również zauważyliśmy eksplozję bezrobocia, z którym Polska do dziś nie może się uporać.
W ekonomii jest już tak, że często dochodzi do paradoksów, trzeba się z tym pogodzić. Z płacą minimalną jest nieco jak z wcześniejszymi emeryturami. Pomysł ‘dzielenia się pracą’ poprzez wysyłanie 50latków na emeryturę jest szczytny, lecz pozbawiony sensu. Wypłata im świadczeń powoduje wzrost składek emerytalnych dla nadal pracujących osób, co zniechęca do tworzenia nowych miejsc pracy. Co gorsza, 50latkowie siedzą bezczynnie, gdy mogliby wytwarzać dochód narodowy i zarabiać pieniądze. Te pieniądze, wydawane, stworzyłyby zapotrzebowanie na towary i usługi, wobec tego powstałyby kolejne miejsca pracy. Reasumując – paradoksalnie – trzymając ludzi jak najdłużej z dala od emerytury zwiększamy gospodarkę i tworzymy miejsca pracy.
Komentarze zostawię dziś otwarte, choć w związku z kolejną paneuropejską delegacją mój dostęp do netu będzie ograniczony i komentarze mogą byc autoryzowane z opóźnieniem.