Wyborcza na pierwsze stronie staje w obronie rencistki ścierającej się z ZUSem. Fakt, że nienawidzę ZUSu w porównywalnym stopniu jak papizmu nie powoduje jednak, że mam wyzbyć się obiektywizmu.
Kłopoty łodzianki zaczęły się półtora roku temu. Była już wtedy na emeryturze. Wcześniej przepracowała 33 lata w szkole, ucząc historii i języka polskiego. Miała nieposzlakowaną opinię, bardzo dobry kontakt z młodzieżą i innymi pracownikami. Za swoje serce i działalność społeczną zdobywała nagrody i odznaczenia.
To mi przypomina funkcjonariusza będącego chlubą policji, również nagradzanego, jak się potem okazało, ochoczego ruchacza małoletnich. Z ludźmi jest jak z funduszami inwestycyjnymi – doskonałe wyniki w przeszłości nie gwarantują równie doskonałych wyników w przyszłości.
33 lata w szkole, ucząc historii… hmm, ciekawe co w roku 1982 pani nauczycielka uczyła na zajęciach z historii, gdy mowa była o Katyniu. Czy do tych odznaczeń należą także order budowniczego Polski Ludowej? Nie żebym coś zarzucał, po prostu czysta ciekawość.
Ale zaczęła chorować – najpierw na serce, później na gardło. Stwierdzono u niej typową chorobę nauczycieli, którzy dużo operują głosem: zmiany przerostowe krtani i zanik błony śluzowej. Męczyły ją częste infekcje, nigdy do końca niewyleczone, bo nie chciała opuszczać lekcji. W katalogu chorób zawodowych jej schorzenie uznano za taką chorobę. Instytut Medycyny Pracy przyznał jej prawo do świadczenia rentowego, które otrzymywała razem z pensją. Po przejściu na emeryturę dostawała połowę renty.
A ja mam typową chorobę prywaciarzy – zgagę. Nigdy się do końca nie mogę wyleczyć ponieważ muszę się zmagać z durnymi przepisami i bandyckimi urzędnikami, jak również z opisanymi ostatnio megakorporacjami. Ale nie chodzę na chorobowe, bo nie chcę opuszczać pracy. Wysoki Instytut powinien przyznać mi rentę, tak gdzieś koło 50 roku życia, czyli po 33 latach pracy.
Inni frajerzy powinni pracować do 65 roku życia lub do śmierci (co wypadnie pierwsze). My – prywaciarze i nauczyciele – powinniśmy przechodzić na rentę lub emeryturę 15 lat wcześniej niż cała reszta.
– Przez kilka lat siedziałam w domu, ale było mi coraz ciężej. Prócz zdrowia wysiadała też psychika, tym bardziej że komplikowały się sprawy rodzinne – opowiada pani Jadwiga. – Zaczęłam się rozglądać za jakimś dodatkowym zajęciem.
Też bym się rozejrzał. Tylko że koncepcja renty polega na tym, że pobiera się ją w sytuacji gdy nie można pracować. Inni obywatele zaharowywują się na śmierć, by rencista niemogący pracować mógł siedzieć sobie w domku.
A ponieważ Polacy mocno cwaniakują i starają się naciągnąć innych Polaków na darmową kasę, ZUS stara się przykręcić kurek z kasą. I dlatego nie wolno pracować będą rencistą.
Na marginesie dodam, że Ameryka ma kapitalny klimat o właściwościach leczniczych. Ilu to ja się tu naoglądałem kuracjuszy. Schorowanym nauczycielkom po 50ce wystarczy dać 8$/h i natychmiast biegną do pracy. Sprzątanie nazywamy tu ‘domkami’ lub ‘ofisami’. Skuteczniejsze niż Ciechocinek.
– Pracowałam znacznie więcej godzin, niż to było w kontrakcie. Zarobki były bardzo marne – 3 zł za godzinę. Miesięcznie dawało to 240 zł. Dlatego bardziej traktowałam to zajęcie jako pomoc charytatywną, która przez całe życie była mi bliska – mówi łodzianka. Pani Jadwiga przepracowała tylko trzy miesiące i cztery dni. Stan zdrowia nie pozwolił na więcej.
Może stan zdrowia, a może nie opłacało się zasuwać za 3 zet i wyczerpały się pokłady charytatywności. Być okazało się, że to praca cięższa i bardziej śmierdząca niż siedzenie za biurkiem w szkole.
– Kiedy poszłam wyjaśniać sprawę do ZUS-u, okazało się, że od 2003 roku, jeśli ma się emeryturę i rentę z tytułu choroby zawodowej, nie wolno dorobić nawet złotówki. Skąd miałam o tym wiedzieć? – pyta. – Przecież kiedy pracowałam w szkole, też pobierałam rentę i wszystko było w porządku. Nikt mnie nie zawiadomił, że coś się zmieniło w przepisach.
Ach, i tu dochodzimy do genialnej zasady naszego prawodawstwa – nieznajomość prawa nie usprawiedliwia – Ignorantia legis excusat neminem. Tak, każdy z nas powinien rozpoczynać dzień od obejrzenia streszczenia z poprzedniego dnia, cóż tam pierdnęli panowie posłowie, co wyrzygali ministrowie i jakie genialne akty prawne wydała lokalna administracja. Być może położyliśmy się spać jako praworządni obywatele a wstajemy już jako kryminaliści.
Założę się, że przynajmniej 10 milionów Polaków jest chwilowo nieukaranymi przestępcami. A co się pożyczyło na wodkę i nie zapłaciło się PCC, a to się znalazło prasłowiański grot od strzały w czasie orki i zawiozło w prezencie do Londynu (od razu combo, czyli dwa przestępstwa w jednym), a to się pojechało rowerem po piwo, nie dysponując kartą rowerową. Prokuratorzy mawiają – pokaż mi człowieka, a paragraf się znajdzie.
Co ciekawe, nauczycielki w szkołach uczą o Kordianie ale nie uczą o Kodeksie Cywilnym. Tak to ustalił Minister Edukacji by potem Minister Sprawiedliwości mógł ścigać ludzi, którzy nie wiedzą, że nieznajomość prawa ich nie usprawiedliwia. I panie nauczycielki także o tym nie wiedzą, ponieważ przez całe życie uczyły o Kordianach, nie wiedząc nawet że jest coś takiego jak np. Kodeks Postępowania Administracyjnego.
Kobieta stwierdziła, że nie zapłaci, bo nie ma tyle pieniędzy. Próbowała tłumaczyć, że zarabiała grosze (240 zł miesięcznie), podczas gdy renta wynosiła 600 zł i teraz chcą ją odebrać. Uważała, że to niesprawiedliwe. ZUS wystąpił do sądu pracy. Sędzia wysłuchał z uwagą relacji pani Jadwigi. Z życzliwością odniósł się do jej zawodowych i społecznych zasług, kłopotów ze zdrowiem i orzekł, że powinna oddać 1,3 tys. zł. ZUS wniósł apelację. Wyrok zapadł kilka dni temu – kobieta musi oddać prawie 3 tys. zł, czyli tyle, ile obliczył Zakład Ubezpieczeń Społecznych. – Jestem zdruzgotana. Serce i nerwy w strzępach. Mąż w przededniu ciężkiej operacji. Nie dość, że nie mam tych pieniędzy, to włócząc się po sądach, czuję się jak najgorszy przestępca i złodziej. A to wszystko za parę groszy, które zarobiłam i które dla ZUS-u nic nie znaczą – rozpacza pani Jadwiga. – Syn nawet o niczym nie wie, tak mi wstyd.
Jakoś ten wstyd nie zapobiegł skarżeniu się prasie, wraz z podaniem imienia i miejscowości. Ciekawe czy synowie emerytowanych nauczcielek z Łodzi, imieniem Jadwiga, czytają Wyborczą? Ilu ich jest i czy zaczną wypytywać matki?
A cała sprawa jest tylko smutną lekcją rzymskiego prawa, znanego jako Dura lex sed lex.
