Niedawno poruszyłem temat możliwych strategii, które zastosować mogą posiadacze obligacji USA. Chciałem powrócić do tego tematu raz jeszcze. Z moich rozważań wynikało, że najbardziej racjonalną strategią posiadacza obligacji jest oszukiwanie – tzn. zapewnianie o całkowitym zaufaniu do bondów i jednocześnie jak najszybsze pozbywanie się ich.
Greenspan stwierdził kiedyś, że Chiny nie sprzedadzą swoich obligacji, ponieważ po prostu nie ma na świecie nikogo, kto ma odpowiednią ilość gotówki. Jego tok myślenia był błędny – rzucenie obligacji na rynek i sprzedaż za gotówkę nie ma sensu dla ich posiadaczy. Sama gotówka jest nieprzydatna, dolarów nie można przecież zjeść ani niczego z nich zbudować, co więcej, z czasem gotówka traci wartość (inflacja).
Na szczęście osoby podejmujące decyzje dotyczące rezerw walutowych w bankach centralnych nie są idiotami. Trzeba mieć jednak trochę sprytu, aby się dostać na taki stołek. Można mieć nadzieję, że ich zachowania są bardziej racjonalne i przewidywalne niż decyzje inwestorów indywidualnych, którzy mają tendencję do popełniania głupstw ze swoimi pieniędzmi. W obecnej sytuacji spanikowani drobni inwestorzy zasypaliby rynek obligacjami, bankierzy mają więcej zimnej krwi.
Jest inna strategia, która ma sens – kupowanie na zapas. Znamy to z czasów okupacji sowieckiej. Kupowało się produkty na zapas za pieniądze, które były drukowane bez umiaru i wobec tego błyskawicznie traciły wartość. Warto więc wymieniać posiadane bondy na wszelkiego rodzaju surowce jak również przyszłe wydobycie (kontrakty terminowe) czy prawa do złóż.
W efekcie mamy do czynienia ze zjawiskiem przypominającym ożywienie gospodarcze. Kopalnie na całym świecie wydobywają więcej, huty pracują, statki przewożą surowce do Azji (wzrósł Baltic index). Wymiana rezerw dolarowych na surowcowe ma większe znaczenie stymulacyjne niż kolejne bailouts, które doprowadziły tylko do tego, że zabezpieczono w gotówkę bogate instytucje. Niewiele z pieniędzy wygenerowanych w pakietach pomocowych dotarło do Main street, większość została zatrzymana w kieszeniach bankierów na Wall street. Niech nas jednak nie zmylą podnoszące się słupki wykresów – to nie ożywienie gospodarcze i nie powrót do ‘normalności’ lecz wymiana rezerw.
Trzeba zastanowić się, jakie będą konsekwencje tych wydarzeń. Po pierwsze deflacja przestaje być tak dotkliwa. Spadek ilości pieniądza w obiegu, spowodowany załamaniem się akcji kredytowej oraz spadkiem konsumpcji jest w pewniej mierze kompensowany wzrostem zamówień na surowce. Po drugie, spodziewać się należy dobrze znanej z lat 70tych stagflacji. Wtedy powodem był wzrost cen ropy naftowej. Teraz wszystkie surowce są wykupywane, prawo podaży i popytu spowoduje wzrost ich cen. Stagflacja będzie bardziej dotkliwa, jako że wzrosną ceny wszystkich surowców, nie tylko ropy. Poziom stagflacji będzie wyższy niż w latach 70tych. Wtedy na obligacje byli chętni, dziś ich nie widać. USA będą więc monetaryzować swój dług, po prostu drukując pieniądze. Ilość dolarów w obiegu zwiększy się, prowadząc do spadku ich wartości. W najgorszym przypadku możliwy jest scenariusz hiperinflacyjny.