Categories
Ekonomia

Kupić czy wynająć nieruchomość – post scriptum

Kilka uwag w nawiązaniu do poprzedniego wpisu.

Bańka na nieruchomościach doprowadzi do tragedii wiele osób. Wiele małżeństw się rozpadnie, wiele osób popełni jakieś przestępstwo, parę osób zabije siebie lub handlarza nieruchomościami. Takie sprawy przewalają się przez Stany, a ponieważ bańka w Polsce pękła później, u nas takie sprawy pojawią się z czasem. Warto zapoznać się z tym materiałem filmowym. Można też wpisać w google ‘realtor killed” albo ‘realtor murdered’.

Ciekawe były komentarze do poprzedniego wpisu, szczególnie prośba o nienazywanie ludzi lemingami. Jak można się do tego zastosować, skoro w tych właśnie komentarzach widać zalew lemingów, którzy nie potrafią przeczytać ze zrozumieniem dość prostego tekstu. Napisałem tak:

…korzystając z najmu i czekając na sflaczenie bani na nieruchomościach można postawić się w dużo lepszej sytuacji niż jakikolwiek kredytobiorca…

Powtórzę raz jeszcze, że jestem zdania, że nieruchomości warto kupować. W związku z tym, że emerytur w Polsce praktycznie nie będzie nieruchomości są najbardziej sensowną metodą zabezpieczenia sobie dochodu na starość. Oczywiście nieruchomość musi być kupiona w odpowiednim czasie, gdy ceny są atrakcyjne. A jeden z komentarzy brzmi :

Znajomi płacą ratę kredytu hipotecznego porównywalną (trochę mniejszą) od ceny wynajmu. Co mam im wytłumaczyć? Że lepiej wynajmować, a wtedy po 30-latach zostaną z niczym?

i inny, tego samego człowieka:

Spokojnie taka para spłaca kredyt, żyje na swoim i po 30 latach ma dom (mieszkanie) na własność. Wynajmując po 30 latach dostaje wymówienie i ląduje na bruku….

Wszelkie tłumaczenia są jak rzucanie grochem o ścianę. Brak zrozumienia jest nieuleczalny i niezwykle irytujący. Lemingi w natarciu.

Na koniec jeszcze jeden wykres, który miał być już w poprzednim wpisie, ale się nie zmieścił:

To, że żyjemy w świecie fiat currency zaciemnia nam obraz sytuacji. Wycena mieszkania na poziomie 5000 zł/m2 w roku 2015 może dawać złudzenie osiągnięcia zysku, jeżeli mieszkanie kupiło się po 4000 zł/m2 w roku 2005. Smutna prawda jest taka, że 5000 zł w roku 2015 będzie miał siłę nabywczą 2500 zł z roku 2005.

Share This Post

43 replies on “Kupić czy wynająć nieruchomość – post scriptum”

Na niewiedze najlepsza jest ksiazka, na glupote szpadel. Szkoda nerwow na lemingi.

Jasne, przy założeniu, że można inwestować zarobione pieniądze w coś co daje 15% odsetek rocznie, to nie jest opłacalne wchodzenie w kredyt na mieszkanie. Tylko, że 15% z lokat się nie dostanie, a raczej do odsetek z lokat trzeba się odnosić wskazując alternatywne zyski.

Warto też zauważyć, że ludzie biorą ogromny kredyt, spłacają go po 30 lat, a potem nieruchomość oddają na odwróconą hipotekę, bo emerytura za mała. Pół biedy, jeśli ktoś na emeryturze będzie żył do setki. Wtedy może na tym zarobić, ale to hazard.

W pewnych krajach pensje sa waloryzowane o inflacje, tak jest np. w Islandii, co prawda jest to okolo 50% (podwyzka okolo 3.5% srednia inflacja za 2011 to 6%), rynek w Polsce bedzie musial dostosowac do biedniejszego klienta… to juz widac w turystyce, wystarczy porownac ceny letniego najmu kwater z 2007 i 2012 (okolo 30% taniej)

Mozna tez zerknac na propertyshark.com zobaczyc jak tam wyglada temat zjazdu cen. Jest sporo mieszkan (np. Brooklyn), ktore pojawily sie na rynku 2-3 lata temu, z cena w okolicach $350k – $400k i zjechaly ponizej $200 – te dane sa tam podane na tacy. Jaki z tego wniosek? Fajnie jest zyc w przekonaniu, ze Polska nie znajduje sie na planecie Ziemia, dlatego to nie ma prawa sie wydarzyc 😉

ok pytanie z innej beczki: nie czy kupować ale czy sprzedawać mieszkanie? aktualnie jestem w posiadaniu małego mieszkania w mieście na południu kraju (200 tyś mieszkańców) zakupionego w 2006 roku za 55 tyś zł. Aktualnie jest wynajmowane za 700 zł odstępnego co daje powiedzmy 600 zł miesięcznie przychodu po opodatkowaniu. Przez 6 lat wynajmu uzbierało się z tego ponad 43 tyś zł czyli zakup prawie się zwrócił i teraz pytanie: sprzedawać to mieszkanie (mam ofertę za 120 tyś zł) czy zostawić i mieć z wynajmu na paliwo i piwko?

@Karwan pod poprzednim wpisem:

Tutaj kryzys może przejść obok. Bo gdy spadnie miedź to mamy jeszcze sporo Ag(2/3 producent na świecie), trochę Au, Renu .

Kryzys przejdzie obok bo się posika ze śmiechu po drodze… 😀

Mamy sporo Ag, Au i czort tam wie czego jeszcze ale wszystko dzięki wydobyciu miedzi. Jak spadnie wydobycie miedzi w kryzysie to święty Boże nie pomoże i Ag, i Au i czort tam wie jeszcze czemu, bo nikt tego osobno wydobywał nie będzie. Sorry.

No zaraz, paczę na ten wykres skorygowany i wychodzi mi że w 2018 roku mieszkania będą rozdawane za darmo no a już w 2017 będzie mnie stać na penthouse za gotówkę. No to czym się tu martwić?

Rozróżnijmy sytuację młodych małżeństw, które nierozważnie w szczycie bani zdecydowały się na zdobycie własnego gniazdka drogą kredytu w walucie obcej od sytuacji zachłannych cwaniaków/deweloperów, którzy postanowili ukręcić lody i zarobić na bani 100% budując także za obcowalutowy kredyt. Ci pierwsi jeśli mają pracę i stabilną sytuację, wbiją zęby w ścianę i będą spłacać swoje gniazdko drogą wyrzeczeń. Ci drudzy są generalnie w dupie, bo ich marzenia o 100% zysku przesłoniły im zdroworozsądkowe myślenie i zgłuszyły odruch samozachowawczy. W mojej okolicy nie brak rozpaczliwych bannerów “Nowe Domy/lokale do sprzedania – ostatnie sztuki”. Wiszą już tak od wielu miesięcy.

Doprawdy nie można młodych par krytykować za to, że chcą mieć normalne życie. Niestety współczesne młode pokolenia mają bardzo ograniczoną świadomość rzeczywistości w jakiej żyją. Biorą na kredyt dom, samochód, super sprzęty i ……. płyną na tym. Mam takich we własnej rodzinie za płotem to wiem co to znaczy i wciąż się dziwię, że mając miesięcznie zobowiązania dwa razy większe jak dochody nadal mieszkają i funkcjonują. Sam choć mam całkiem przyzwoity dochód wziąłem kredyt w PLN tylko na wykończenie domu stawianego za własny dochód, auta mam dwa powyżej 5 lat i nie planuję utopić się w kredycie na nowe za 100kPLN. Ładna nowa fura piękna rzecz ale wolę kupić paroletni za pół ceny a za co zostanie dobrać kilka “filharmoników”.

@Janek

Gratuluję udanej inwestycji. Co prawda jeszcze od tej kwoty powinienieś odliczyć koszty czynszu i remontów, czyli to o czym się zwykle zapomina podając kwotę wynajmu, ale z pewnością wyszedłes do przodu. To czy sprzedawać czy nie zalezy od tego co masz zamiar zrobić z kasą ze sprzedaży. Inwestycję przynoszącą stały dochód zamienisz na co ? na konto w banku które będzie Ci zżerać inflacja ? Najbardziej sensownym posunięciem w takim przypadku jest sprzedaż nieruchomości w celu spłaty swoich długów. Jeśli masz szczęśćie żyć bez żadnych kredytów czy innych długów, ja bym tego mieszkania nie ruszał.

Mi się wydaje, że za mało odcienia szarości na forum. Albo jest białe albo czarne. Albo klepane jest tylko wynajem i nic więcej albo tylko kupno i spadać z wynajmem, a trzeba jasno powiedzieć, że zależy to od ceny domu w danym miejscu, wynajmu, zarobków, etc. Każdy sam musi zrobić kalkulacje, byle rozsądnie, typu: rata kredytu nie więcej niż 20% zarobków, mieć poduszkę bezpieczeństwa na X lat. Przykładowo u mnie w Zielonej Górze (wg mnie) rozsądne było kupić, ale też nie wszędzie i za każdą cenę. Ale jak patrzę na ceny warszawskie to tam bym się nie zdecydował.

@hamal

podana kwota to tylko odstępne. Czynsze, media i inne koszta płacone są obligatoryjnie przez najemcę i nie wliczam ich do przychodu. Remont zawierał się w cenie zakupu mieszkania. Pomysł na sprzedaż wziął się obserwacji tendencji spadkowej jeśli chodzi o nieruchomości. Zastanawiam się czy jeśli kryzys będzie nadal narastał to czy nie będzie problemu z najemcami. Pomysłu na inną inwestycję nie mam. Jeśli już to lokowanie w złocie ale to lokowanie a nie inwestowanie…

Podoba mi sie ten wykres…W sumie wszystko fajnie i pieknie, ale wiele osob moze sobie co najwyzej pomarzyc o podwyzce wyplaty co rok o inflacje.

Ja mam podobną zagwostkę i na postanowiłem zostawić mieszkanie. Czy jego wartość spadnie? Być może, lokalizacja dobra, stan też. Szkoda mi się go pozbywać, szczególnie, że jest to dobre aktywo i ‘zróżnicowanie’ majątku. Ważne, że przynosi regularne dochody. Ile można mieć lokat, akcji, czy złota? Dobra nieruchomość nie jest zła 🙂

Wystąpiłem jako adwokat diabła i zostałem ostro zjechany we wpisie.

Wiem dlaczego wzięcie kredytu hipotecznego jest złym pomysłem:

– mieszkania są za drogie, koszty budowy + 100% narzutu developera

– oprocentowanie oddawane przez 30 lat bankowi może wynieść nawet 50% wartości kredytu

– WIBOR ostro wzrośnie (inflacja) i rozjedzie się z podwyżkami wypłat

– podatek katastralny dodatkowo podniesie koszty utrzymania nieruchomości (chociaż koszty wynajmu też wtedy wzrosną)

– w Polsce odpowiadamy przed bankiem całym własnym majątkiem a nie tylko przedmiotem hipoteki.

Ja to wszystko wiem i jestem tego ŚWIADOMY.
Dlatego nie umaczałem się w kredycie.

Prezentuję punkt widzenia, osób które już wzięły, nie są w stanie odłożyć albo żona naciskała….
Współczuję im i czekam na rozwój sytuacji.

Witam,

Od kilu miesięcy śledzę wpisy na tym blogu. Czytam je z uwagą i wyciągam własne wnioski. Dotychczas nie zabierałem głosu, jednak tym razem postanawiam to uczynić. Zwracam się z prośbą do Pana o udzielenie odpowiedzi, czy to bezpośrednio na maila czy też może w formie wpisu na stronie, o ile uzna Pan, że temat jest godny uwagi. Chciałem się dowiedzieć, czy ma Pan dostęp do informacji, sprawdzonej na podstawie zebranych danych, ile w Polsce może kosztować m2 mieszkania wyrażony w uncjach srebra lub złota w szczytowym momencie? Jak to wyglądało na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat? We wpisie napisał Pan “..Oczywiście nieruchomość musi być kupiona w odpowiednim czasie, gdy ceny są atrakcyjne”-co ma Pan dokładnie na myśli?..mógłby Pan ją rozwinąć, doprecyzować? I druga sprawa, czy myśli Pan, że hiperinflacja, która jest już raczej przesądzona w USA, wystąpi także w Polsce? Jak można już dziś przygotowywać się, aby nie popłynąć razem z “lemingami”. Określeniem tym nie chcę, ani nie zamierzam nikogo obrazić, ale niestety rzadko ludzie potrafią “myśleć własnymi myślami”. Czekając na Pana reakcję, pozdrawiam

wszystko fajnie co piszecie (i autor i większość komentujacych), ale jest w waszych tekstach coś co mnie jednak irytuje.

oto bowiem jeden gość który mieszka za wielką wodą autorytarnie wypowiada się, co warto robić z życiem w PL, zapominając, że mamy do czynienia z 2 różnymi swiatami (także w kwestii wynajmu – który to rynek w PL nie istnieje, bo jest spętany beznadziejnymi regulacjami, dlatego alternatywa w postaci wynajmu to w 95% nielegalne umowy, brak stabilizacji, itd.)

do tego dochodzą ludzie/komentatorzy którzy za swoje życiowe osiągniecie uważają fakt, że “nie dali się wy… banksterom” i wynajmują mieszkania. zaiste – jest się czym chwalić…

a mi się wydaje, że na życie każdego z nas patrzy sie z perspektywy końca. i dziś ciężko przewidzieć, kto lepiej wyjdzie na swoich zyciowych wyborach.

tyle ex catedra. sorry, jeśli kogoś uraziłem, ale autor bloga (pozdrawiam!) i jego akolici (równiez pozdrawiam!) też wypowiadaja się z pozycji tego, któRy wie lepiej i może pouczać innych.

a jeśli chodzi o main topic: kredyt (jak wszystko w życiu) trzeba brać na chłodno i z głową. zgadzam się, że wielu ludzi trochę “przeszacowało” swoje możliwości i całość moŻe dla nich kończyć się źle. ale nie wszyscy ludzie biorący kredyty to idioci…

ja np. się za takiego nie uważam,a kredyt mam:) i uważam, ze zrobiłem bardzo dobrze.

tytułem przykładu do analizy: mój kredyt to 400.000 pln wzięty w połowie 2009 r. w PLN-ach. kredyt wzieliśmy z żoną na budowę domu pod wawą, na działce żony. szacowana wartośćć inwestycji (przez bank) po wybudowaniu domu 1.470.000 PLN (tj. działka z wybudowanym domem).

na dom poszło już jakieś 690.000 PLN (400.000 kredyt, 290.000 własne oszczędności).

rata w 2009 wynosiła 2.200. dziś jest to już 2.560.

wzrosło, ale w tym czasie nasze zarobki też poszły w górę. na dziś ja przynoszę do domu 7.500 pln na rękę, żona 6.200 pln (bez premii i dodatków), tak więc nas wzrost raty nie boli aż tak bardzo.

co mnie w tej sytuacji może ruszyć? utrata pracy? ok, to się może zdarzyć, ale pracuję w wawie, gdzie był, jest i będzie popyt na ludzi z głową na karku. poza tym mamy uskładaną roczną pensję żony na eentualność utraty work.

choroba? j.w., ale na tą okoliczność jesteśmy ubezpieczeni.

śmierć jednego z kredytobiorców? też ubezpieczenie.

coś innego? rozwód, wojna, wojna atomowa, dojście do władzy lumpenproletariatu, który odbierze mi dom? wszystko to może wystąpić, ale moja prababcia chajtnęła się z pradziadkiem przed wojną, w 39 skończyli buodwać dom, potem wojna, potem komuna, itd. czasy gówniane, ale jakoś żyli i dawali sobie radę. więc tak sobie myślę, że i ja sobie dam;)

reasumując: czy wg. was zobiłem głupio, bo mam kredyt? teoretycznie tak, bo za te 400.000 PLN oddać muszę 840.000 PLN. przyznaję boli mnie to, dlatego rozważałem nadpłatę kredytu, ale trafiła się inna okazja (stricte biznes) i kasa z nadpłaty pójdzie na rozkręcania biznesu (na który tez chcę wziąść kredyt – znacznie większy niz na dom;)

a na koniec wyznanie: nazywam sie pikaczu, jestem kredyciarzem. I NIE ŻAŁUJĘ;))

@pikaczu
Mogłeś wybrać jeszcze inną możliwość.
Skoro miałeś działkę i 290tys oszczędności, mogłeś wybudować dom bez kredytu. Miałby co prawda pewnie góra 150m2, a nie 400(?) i podług z granitu też by zabrakło, ale oszczędziłbyś, jak sam piszesz, 840tys. PLN.

pod wawą domu o pow. przeszło 200 m kw. za 290 tyś nie postawisz. te moje wydatki przy dzisiejszych budowach znajomych z “midle level management” nie powalają – trust me.

choć wiem, że “w Polsce” jest taniej – np. mojemu bratu spod Wyszkowa dom o podoobnej powierzchni otynkowali (wewnątrz) za 11.500 pln – a ja długo szukałem i najtańsza ekipa chciała 24.000 pln. i taka sama/podobna przebitka jest niestety na wszystkim.

ale nie ma tego złego, w końcu to jest jednak stolyca. tu się zarabia więcej i płaci więcej;)

poza tym jak już buduję dom – jeden na całe swoje życie – to chcę, aby miał kominek, porządną dachówkę ceramiczną, pełne deskowanie dachu (a nie jakąś folię), podłogę z dębiny, a nie (nie obrażajac nikogo) jakieś panele z promocji leroya, plus gdzie niegdzie trawertyn (przy kominku) i inne fanaberie (granit jest tylko w wiatrołapie;)

zresztą we are missing the point – bo moim zdaniem w życiu nie chodzi o to tylko, żeby coś “taniej zrobić” i “zaoszczędzić” budujac kurną chatkę. tak sobie myślę, że jak chcę mieć kran hansgrohe, a nie armatury kraków, to sobie kupuję.

chodzi tylko o to, żeby mierzyć siły na zamiary – tj. stać cię, to kupuj jak ci to sprawia frajdę. gorzej, jak wydaje ci się, że cię stać, albo ktoś (np. w open finance) ci wmówił, że cię stać… inaczej to totalnie bez sensu byłoby kupowanie innego samochodu niż fiat panda (tani i jeździ).

i chyba o to nam wszystkim chodzi, n’est-ce pas?;)

i tyle tutaj dyskusji, dywagacji a na koniec wiecie co będzie? Ano przyjdzie nasz pan płemieł z panem rolnikiem – strażakiem ochotnikiem i za pieniądze podatnika bedzie ratował ludzi skrajnie nieodpowiedzialnych, którzy wzięli kredyt na 30 lat na 120% wartości nieruchomości. Za dużo jest kredyciarzy/głosów wyborczych aby pozostawić ich samym sobie. No i przecież bankowych gnojków też nie można zostawić samym sobie z nieruchomościami…

nie da się generalizować. Czasem warto kupić, czasem wynająć. A różnica też jest taka, czy kupuje się by liczyć na ‘zysk’ i wzrost wartości, czy po to by po prostu mieszkać. To drugie jest bardziej powszechne, ja np odwodziłem znajomych od kupna mieszkania w 2010r – ale podstawowy argument: mieszkanie na swoim daje poczucie wiekszej stabilności (bo nie ma tak że przychodzi właściciel i za 2 miesiące trzeba się wynieść i szukać kolejnego). Ponadto swoje można urządzić po swojemu.
Ja w 2006 kupiłem, jeszcze przed głównym wzrostem cen. Rata za kredyt to mniej niż czynsz (miałem spory wkład własny). I mimo że nie mieszkam już w Polsce, to trzymam to mieszkanie bo daje mi na czysto 1.5k zysku miesięcznie. Więc różne są przypadki. Najgorsza sytuacja dotyczy tych którzy kupili na górce po tanim franku i są ‘underwater’.

Witam. Często czytuję blog (gratulacje za styl! Doxa – może niektórym się oczy otworzą)
Czytam wszystkie wypowiedzi i widzę, że w sumie każdy jakieś racje ma.
Po pierwsze rynek najmu na pewno nie jest tak rozwinięty w Polsce jak na Zachodzie – tu nie ma się co łudzić. Takich prawdziwych landlordów w PL jest jak na lekarstwo – często są to osoby z przypadku (bo coś odziedziczyły itp.), często najem jest bez umów z naprawdę różnymi sytuacjami (konieczność szybkiej wyprowadzki itp). W tym temacie Polska ma wiele do nadrobienia. Dlatego rozumiem pewne obawy ludzi którzy mają jakieś tam opory przed najmem (akurat mam doświadczenie po obu stronach “barykady”).

Po drugie na pewno każdy kredytobiorca nie jest taki sam – jak niektórzy wspomnieli. Jest wiele osób które kupiło mieszkania przed szalonymi podwyżkami, np. w latach 2000 – 2005 albo i nawet wcześniej.
Wtedy np. w Gdańsku, gdzie znam rynek najlepiej, mieszkanie ok. 50 m2 kosztowało ok. 110 – 120 tys !! najem takowego mieszkania ok 800-850 zł (mówię tylko i wyłącznie o odstępnym !). W tym czasie kredyty rzadko były udzielane na 100 % lub więcej – przeważnie na 80 % i mniej ! więc wysokości kredytów były niskie (znam sporo takich osób). Te osoby albo już mają spłacone kredyty albo kończą spłacać. Ci wyszli na tym dobrze.
W najgorszej sytuacji są wiadomo osoby które kupiły na górce – przykładowo mój znajomy kupił w Gdańsku kawalerkę (30 letnią !) ok 33 m2 za 180 tys w drugiej połowie 2008 roku – kredyt na 100 % w CHF. Kurs franka wtedy… 1,97 zł. Po 4 letnim spłacaniu na dziś suma kredytu wynosi coś koło 310 – 320 tys. (mniej więcej)… Ta kawalerka jest warta na dziś przy odrobinie szczęścia…150 tys.
To jest rzeczywisty przypadek – ciężko co drugi dzień w pracy o tym słuchać ale temat kredytów to jest temat rzeka w pracy…

Jeśli chodzi o aktualne ceny to mogę potwierdzić, że na rynku gdańskim jest jazda w dół od kilku lat choć starają się deweloperzy to kamuflować (np. widziałem ofertę – do mieszkania dodatkowo rok przedszkola gratis !!!) – ale ostatnio już coraz oficjalniej wszędzie są spadki.
Billboardów jest takie zatrzęsienie w mieście, że jest wrażenie, że wszędzie się coś buduje. Ostatenie teksty które widziałem na plakatach:
“SALE 5%, 10%, 15%, 20% – tylko 200 mieszkań” 🙂
inny deweloper zmienia tylko mały fragment plakatu co jakiś czas – z nowym hasłem (pewnie taniej mu wychodzi :-)). Hasła z tego kawałka plakatu:
“Wiosenna promocja” (wiadomo jak mi się spodoba to może kupię jeszcze z 5 mieszkań (sorry za sarkazm).
“Gorące ceny”
“Noc (!!!!) niskich cen” – od kiedy mieszkania się kupuje w nocy ?
“Dzień wyprzedaży… (tu podana konkretna data)” itd
Ceny koło 5000 za metr są od dawna standardem (nie dotyczy to mieszkań w tak zwanym pasie nadmorskim z wiadomych względów i w centrum). Na plakatach są już nawet ceny po 4500 a widziałem już nawet 3800 zł w granicach miasta !

Uważam, że na tem moment należy przeczekać i wynajmować odkładając różnicę aby po paru latach jeśli ktoś chce koniecznie kupić mieć na wkład własny + oszczędność kwoty o jaką spadnie cena w podwójnej wysokości (drugie tyle dla banku w prezencie).
Pozdrawiam i życzę kolejnych trafnych wpisów.

Włąśnie najbardziej denerwujące jest sztuczne podtrzymanie cen poprzez dodawania czegoś za darmo jak wykończenie kuchni, mały samochód i inne bzdety. Dlatego uważam że gdy skończy się rodzina na swoim będzie jeszcze większa presja na spadek cen.

Górale pracujący na warszawskich budowach normalnie rżną w tyłek stołecznych ceprów stawkami kilka razy wyższymi niż na swoich górskich zadupiach. Materiały kosztują wszędzie tyle samo czy to Warszawa czy Kozia Wólka. Przy czym w tej drugiej robocizna nie przekracza wartości użytych materiałów a w stolycy niestety wielokrotnie. W efekcie ceny domów wokół Wa-wy są oderwane od wartości bazowej. Za cenę jednego można kupić trzy a nawet cztery identyczne na prowincji. W mojej familii po rozwodzie nowy ładny duży dom z 20a działką sprzedano za 280 tys., moi przyjaciele odkupili ładnie utrzymany 40-letni dom od własnej samotnej nauczycielki za 200 tys i włożyli w remont jeszcze kilkadziesiąt (okna, panele, armatura, płytki, malowanie). Z kolei moi podwarszawscy znajomi kupili właśnie dom w zabudowie szeregowej na kiszkowatej wąskiej działce (Piaseczno) w stanie surowym za BAŃKĘ. Oczywiście na kredyt. W wykończenie wsadzą stówę albo i dwie. Dla mnie po prostu masakra, mimo że dziś zarabiają na rękę kwoty pięciocyfrowe.

Co do “wyższych kosztów życia” w stolicy – to taki netowy mem. Żarcie z marketu, paliwo, energia, gaz – kosztuje tyle samo co wszędzie. To co jest tam droższe? Bilety MZK? Też nie. Czynsz w spółdzielni mieszkaniowej? Także nie. No to co to jest takiego, a dotyczy wszystkich mieszkańców?

w stolicy wiele rzeczy jest droższe.

przykłady: pierwszy z brzegu, z ostatnich dni. okazało się że ubezpieczenie wozu w wawie jest znacznie droższe niż “na prowincji” – dla samochodu o poj. 2 l. różnica pomiędzy wawą a jelenią górą wynosi ok. 40% (sprawdzone, kolega z pracy właśnie ubezpieczał samochód).

do tego na pewno znacznie droższe są WSZYSTKIE usługi (np. fryzjer, przedszkole, wywóz śmieci, hydraulik, dentysta, itd., itp.). a już koszty remontów, budów, itd. z wawy biją na głowę ceny z innych miast.

ale żeby nie było, wawa nie jest wyjątkiem na tle świata. zawsze tam gdzie jest praca, jest duży przyrost naturalny lub znaczna emigracja (tzw. najazd słoików na wawę;) koszty usług idą w stratosferę. przypuszczam, że takie same dysproporcje są między miasteczkiem w Północnej Dakocie i NYC.

a pomijając powyższe i tak per saldo lepiej mieszkać przy dużym mieście z perspektywami (i fryzjerem za 35 pln za głowę męską) niż w małym miasteczku, z jednym zakładem pracy (urząd gminy).

Do końca nie zgodzę się z opiniami o drogiej W-wie. Wiele usług i towarów w Warszawie jest tańszych niż na prowincji (nawet na wsiach pod W-wą). Niestety poza największymi miastami ludzie są mało przedsiębiorczy i nie tworzy się konkurencja.
Jeszcze jedna kwestia. Wiele usług istnieje tylko w dużych miastach. Prosty przykład. Taniej zamówić w W-wie zakupy przez internet, niż na wsi jechać 40km do hipermarketu.
Górale, no cóż, doświadczyłem chamskiej wyceny za wykończenie domu kupionego w 2008r. Pogoniłem towarzystwo i zatrudniłem ekipy z innych części Polski.
Fryzjer, dentysta, weterynarz, lekarz pewnie będzie droższy w stolicy, ale nie ma co się oszukiwać, jakość tych usług jest też wyższa. Za hydraulika, tynkowanie etc. trzeba zapłacić więcej, ale bez przesady, nie 2x. Wystarczy trochę poszukać.

Gdy szukajac mieszkania na wynajem po raz kolejny zderzylem sie z 30 kontrkandydatami; gdy na pytanie “czy bede mogl zainstalowac antene satelitarna” po raz kolejny dostalem odpowiedz “nie! przeciez ma pan kabel, a w nim 12 programow (wszystkie tylko w jezyku lokalnym)”; to wtedy juz wiedzialem, ze musze nieruchomosc kupic, jesli chce normalnie mieszkac.

@Pikaczu

No i wreszcie jakaś opinia osoby która kredyt zabrała.
Może to trochę spuści powietrza z osób, które się śmieją z osób zarabiających po 10k i więcej z ich debilizmu kupowania na kredyt.
Za 10 lat Twoja pensja pójdzie jeszcze bardziej do góry, rata pewnie spadnie i już w tym czasie nic nie będzie znaczyć.
A wynajem wzrośnie….

“Za 10 lat Twoja pensja pójdzie jeszcze bardziej do góry, rata pewnie spadnie i już w tym czasie nic nie będzie znaczyć.”
Mógłbyś wyjaśnić dlaczego rata miałaby spaść?
Czy to miałbyć sarkazm?

ZŁOTO = NIERUCHOMOŚCI!! ponieważ to również napopmopwany balon, proszę sobie spojrzeć na wykres np. 30letni, jak się złoto zachowywało przez 28lat a jak ostatnie 3lata, mało, w przypadku przebicia ważnych wsparć na rynkach, spadki mogą okazać się bardzo gwałtowne i fala wyprzedaży może przybrać NA SILE, gdy część z inwestorów zacznie pozbywać się nawet fizycznego kruszcu, zgromadzonego w dużych ilościach w skarbcach funduszy ETF… to dopiero będzie śmiech na sali, odrazu przypomnę sobie wpisy slomskiego

A ja myślałem, że w Polsce gdzie tyle ludzi wciąż mieszka z rodzicami to tak szybko nie pęknie.

A tu proszę.. slogany jak w Irlandii gdzie ceny są okoły 50% niższe niż te w szalonych latach 2006-2007. Mimo skupienia długów upadłych deweloperów i manipulowaniem rynkiem poprzez NAMA ceny wciąż lecą w dół (ostatnio niby wolniej.. propaganda).

Najśmieszniesze jest to, że zarówno tutaj jak i w Polsce współwinni są ci sami ludzie – emigranci 😉 Tutaj budowali domy dla siebie i nakrecili spirale w koncowej fazie bubla. Natomiast w Polsce spowodowali wzrosty cen poprzez wtłoczenie pieniędzy wcześniej zarobionych podczas boomu “Celtyckiego kociaka”…

Róznica jednak w tym, że w Irlandii przemysł się spakował i wyjechał podczas, gdy Polska wciąż jest Meksykiem Europy. W PL powinna być korekta jak na wykresie, natomiast w irlandii bardziej model Japoński lub gorzej.

“ZŁOTO = NIERUCHOMOŚCI!! ponieważ to również napopmopwany balon, proszę sobie spojrzeć na wykres np. 30letni, jak się złoto zachowywało przez 28lat a jak ostatnie 3lata”

Ostatnimi czasy po prostu tempo szmacenia biletow bankowych przyspieszylo co ma odbicie w cenach metali.
Wyguglaj sobie roczniki GUSu i sprawdz ile chleba/jajek/benzyny/sznurka do snopowiazalki mogles kupic za gram zlota w 95, 05 i dzisiaj. Zobaczysz wtedy jasno, ze mamy do czynienia z zadrukowywana deflacja – przecietny Kowalski odczuwa w portfleu inflacje li tylko dlatego, ze papier psuty jest szybciej niz tanieja dobra (wskutek zmniejszania sie sily nabywczej ludnosci).

@pikaczu
Twoj przypadek, moim zdaniem, jest akurat przemyslanym podejsciem do sprawy kredytu. Tak jak piszesz czasami nie warto nadplacac, po to by dysponowac srodkami ktore mozna ulokowac w dochodowym przedsiewzieciu. Kredyt wziety z glowa na rozkrecenie biznesu (jesli jest taka okazja i biznes wypali) zapewne i tak pozwoli splacic kredyt mieszkaniowy szybciej niz wynika to z umowy. Chyba jednak dla wiekszosci to wlasnie posiadanie mieszkania (nie wazne jakim kosztem) zdaje sie byc jest najwiekszym aktywem ktore posiadaja, przynajmniej tak ja odebralem serie o mieszkaniowym boomie Doxa.

pozdrowienia

artur xxxxxx

To nie był sarkazm. Rata może spaść ze względu na malejące stopy procentowe. Im Polska zbliza się coraz bardziej do zachodu, tym stopy powinie być takie jak na zachodzie.

Dziś wibor masz na poziomie 5%, a Euroibor na poziomie 0,5 %

Dlaczego wibor nie miałby podążać za Euroiborem?

Oczywiście istnieje jeszcze scenariusz armagedonu kompletnego, że hiperinflacja wszystko wywala do góry nogami.

Z tym że nijaki pikaczu będzie miał pensje też podległą pod hiperinflacji, no i nie będzie sam w takiej sytuacji. W takim przypadku dla banku hipoteki będą najmniejszym problemem i wejdzie po prostu renegocjacja umów. Jeżeli nie narzucona przez KNF to z woli banku.

Jak się przygotować finansowo na nachodzacą wojnę z Iranem?

To będzie duża impreza, większa niż w Iraku. Wstrząśnie rynkami finansowymi i surowcami. Co robić? Oto jest pytanie.

Eutanazy –> nie bedzie zadnej wojny z Iranem. Nie nalezy wierzyc we wszystko co media probuja nam wmowic. Tak naprawde to cala ta afera z Iranem rozchodzi sie o konflikt Szyitow z Sunnitami i strefa wplywow na bliskim wschodzie. Po inwazji Iraku i wycofaniu sie wojsk USA, Iranscy Szyici rozszerzyli swoja strefe wplywu na zachod. Teraz Sunnici z Arabi Saudyjskiej boja sie stworzenia triumwiratu Iran, Irak i Syria, zeby balans sil nie przechylil sie zbytnio w ich strone. A ze Saudowie maja po swojej “stronie” USA, stad zamieszki zwiazane z Assadem w Syrii i przepychanie sie o ciesnine Hormuz.

Amerykanie beda zawsze dazyc do destabilizacji wiekszych mocarstw, zeby nikomu nie przyszlo do glowy zjednoczyc sie przeciwko nim. To bylo glowna przyczyna inwazji na Irak i Afghanistan – nie ropa, tylko jeden, prosty cel – nie pozwolic sie zjednosczyc Islamistom w jeden wielki kalifat, ktory zagrozilby pozycji Stanow Zjednoczonych. Jak widac, udalo im sie to wybornie – Irak, Egipt, Agieria, Tunezja i Afganistan sa tego najlepszym przykladem.

Jesli w Syrii dojda do wladzy Sunnici (a jest to wysoce prawdopodobne), to pozycja Iranu jako lokalnego mocarstwa ulegnie powaznemu oslabieniu.

Cale te gierki miedzynarodowe przpominaja jedna wielka i cholernie skomplikowana gre w szachy. Kazdy uczestnik wie, jakie ruchy moze zrobic i co moze mu zagrozic.

Nie ma tez co wierzyc w jakiekolwiek emocje, sentymenty, ktore niby mialyby kierowac poczynaniami USA. USA gra w skomplikowana gre dominacji swiata, w niesamowicie wyrachowany i chlodny sposob. Sojusze i wrogowie zmieniaja sie z roku na rok. Nie zdziwie sie, jak za kilka lat to Turcja bedzie uwazana za “os zla” a Iran bedzie cacy.

“…jestem zdania, że nieruchomości warto kupować. W związku z tym, że emerytur w Polsce praktycznie nie będzie nieruchomości są najbardziej sensowną metodą zabezpieczenia sobie dochodu na starość. Oczywiście nieruchomość musi być kupiona w odpowiednim czasie, gdy ceny są atrakcyjne.”

W praktyce moze byc z tym roznie: majac mieszkanie w Polsce, za 10-20 lat nie bedzie komu je wynajmowac. Nalezy sobie postawic pytanie, dla kogo wynajac w przyszlosci mieszkanie. Dzieki postepujacemu nizowi demograficznemu oraz emigracji za granice, trudno powiedziec, ze landlordowie beda mogli latwo znalezc lokatorow.

A jesli juz chodzi o zabezpieczenie dochodu na starosc, to nigdzie nie jest napisane, zeby kupowac mieszkanie w Polsce. Kto w tym klimacie wytrzyma, z nieznosnymi upalami i niskimi temperaturami w zimie?

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *